Quantcast
Channel: Organicznicy ze Świata | Wolne Pszczoły
Viewing all 35 articles
Browse latest View live

Notatnik pasieczny cz. 7: Pełnia lata – Główny pożytek nektarowy, zbiory miodu i pszczół

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/7-high-summerthe-main-honey-flow-a-crop-of-honey-and-bees
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

W naszej okolicy główny pożytek nektarowy – którego nadwyżki możemy sprzedać – pochodzi z różnych odmian koniczyny, komonicy zwyczajnej, fioletowej wyki amerykańskiej, lucerny i lipy. Ponieważ większość pól stanowią tereny intensywnie uprawiane lub pastwiska, a gleby tu są ciężkie i gliniaste, chabry można spotkać można tylko gdzie-niegdzie. Nawłoć, powszechna na nieużytkach i w opuszczonych kątach, nie nektaruje mocno na wysokości południowej Doliny Champlain. Razem z astrami dostarcza odrobinę miłej wagi rodniom pod koniec sezonu, ale myślę, że widziałem tylko jeden lub dwa takie lata, gdy jesienny pożytek miał siłę wypełnienia nadstawek. Jeżeli udać się paręset stóp wyżej, ku podnóżom gór, nawłoć zacznie nektarować o wiele lepiej, ale równocześnie pozostawiamy za sobą nasze najproduktywniejsze rośliny.

Typowy obraz pożytków w Vermont
Typowy obraz pożytków w Vermont

A.E. Manum z Bristolu w Vermoncie był pionierem komercyjnego pszczelarstwa jeszcze w czasach konnych zaprzęgów. Jako jeden z pierwszych posiadał kilka zewnętrznych pasieczysk. W jednej ze starych kopii „The ABC of Bee Culture” można zobaczyć wspaniałe zdjęcie jego wozu zaprzężonego w parę koni ubranych w domowej roboty białe „kombinezony pszczelarskie” z wyciętymi otworami na oczy i uszy – jakby wtedy przyjmowano konie do Ku Klux Klanu. Gdy zakończy się Era Ropy Naftowej, przyszłe pokolenia napotkają poważne problemy z prowadzeniem oddalonych pasieczysk przy pomocy koni, jeżeli zafrykanizowane pszczoły zmieszają się z naszymi! Tak czy owak pan Manum twierdził, że prawie cały jego zbiór miodu pochodził z lip – i mogło to być prawdą. Zapisał bowiem również, że niektóre lata miał urodzajne, a inne nie. Gdy Charlie Mraz przybył tu w 1927 roku pracować dla J.E. Crane’a, podstawowymi roślinami miododajnymi były biała i szwedzka koniczyna. W tamtych czasach cała pszczelarska robota skierowana była na jeden cel: doprowadzić rodziny pszczele do optymalnej kondycji na pożytek pomiędzy 20 czerwca i 20 lipca. Jakieś zbiory nektaru możliwe były do końca sierpnia, ale w większości lat dobry pożytek kończył się z lipcem, o ile nie wcześniej. Rolę grały tu dostępne rośliny miododajne, ówczesne metody uprawy oraz gorące, suche lata wywołane przez „osłonę przeciwdeszczową” ze strony Gór Adirondack.

Od tamtej pory wydarzyły się trzy rzeczy, które zmieniły naturę i zasobność naszych pożytków w regionie. Pierwsze dwie związane były z wprowadzeniem uprawy nowych roślin miododajnych: komonicy zwyczajnej oraz lucerny. Trzecia dotyczy czegoś bardziej chaotycznego: załamaniem dotychczasowych schematów pogody – temperatury i opady stają się coraz bardziej nieprzewidywalne.

Widok na Dolinę Champlain, w tle Góry Adirondack
Widok na Dolinę Champlain, w tle Góry Adirondack

Lucerny prawie nie znano u nas, dopóki seria dotkliwych susz nie okaleczyła gospodarki rolnej w latach 60-tych. Jeden z gospodarzy, na których terenie stoją moje pasieczyska, powiedział mi, że z jego 600 akrowych łąk w 1963 roku uzyskano tylko 200 bel po 70 funtów. Wówczas tutejszej gliniastej gleby nie uważano za odpowiednią dla lucerny, ale parę gospodarstw założyło testowe uprawy. I to one pozostały zielone, i rosły podczas tych gorących, suchych lat. Błyskawicznie cały areał został oddany pod lucernę i do dziś jest ona uprawiana w płodozmianie z kukurydzą pastewną, która stanowi kolejną nowość lat 60-tych. Uczyniła ona poważny wyłom w kwitnieniu dostępnej dla pszczół koniczyny. Do pewnego stopnia kompensuje to rotacyjna uprawa lucerny – znakomitej rośliny miododajnej, w gęstych stanowiskach, z ogromnym potencjałem nektarowania w niegdyś bezpożytkowych okresach końca lipca, w sierpniu, a nawet we wrześniu. Bywają lata, kiedy pszczoły nawet nie powąchają nektaru z lucerny – o ile farmerom uda się skosić trzykrotnie w optymalnym momencie, tuż przed kwitnieniem, gdy lucerna ma najwyższą wartość odżywczą. Jednak najczęściej pogoda i inne uwarunkowania przyczyniają się do zapewnienia znaczącego okresu kwitnienia.

Komonica zwyczajna to roślina strączkowa rosnąca bardzo dobrze na glebach gliniastych i jej uprawa nasienna stanowiła zawsze pewien ułamek gospodarki rolnej w dolinie. Dziś już się jej nie uprawia, ale w pełni się znaturalizowała i przy sprzyjających warunkach potrafi rozwinąć się gdziekolwiek , włączając trawniki i nieużytki. Zakwita razem z koniczyną, ale kwitnie przez długi czas. Zatem podobnie do lucerny stanowi potencjalne źródło nektaru w drugiej połowie lata.

Czasami wydaje się, że tylko trzy najważniejsze wydarzenia tworzą tutejszą produkcję miodu. Pierwszym jest dostępność świeżego pyłku z wierzb i czerwonych klonów, która pozwala rodzinom pszczelim rozpocząć na serio wychów czerwiu. Drugi to kwitnienie mniszka, który daje poważny pożytek rozwojowy. I potem nadchodzi letni pożytek. Z żywą uwagą i w wielkim napięciu obserwujemy, jak łąki odrastają po pierwszym pokosie. W niektórych latach wyrasta tam trawa, która z łatwością konkuruje z koniczyną i tłumi jej wzrost. Ale w innych latach trawa prawie całkowicie znika pod naciskiem koniczyny i komonicy, która wkrótce wszędzie zakwita. Czasami nieużytki pozostają zielone przez całe lato, brązowiejąc delikatnie, gdy stara trawa wysycha pod koniec sezonu. Ale w następnym roku to samo pole na całe lato zostanie pomalowane pastelowymi barwami, przejęte przez koniczynę, komonicę i wykę. (Nigdy nie potrafiłem przewidzieć, jaki pod tym względem przyjdzie rok. Czasami myślę, że cała dolina musi przechodzić jakiś rodzaj cyklu azotowego: z powolną wymianą od trawy do roślin strączkowych i z powrotem). Traktory i kosiarki starają się przybyć na miejsce we właściwym czasie, ale często pogoda przerywa tę podobną do wojskowej kampanię – przez zbyt wielką wilgoć lub suszę. Pszczoły mogą zbierać nektar w przerwach pomiędzy deszczami, ale ziemia jest zbyt grząska dla maszyn. Innym razem lucerna zakwitnie w czasie suszy, ale jej łodygi nie wyrosną dość długie, aby stać się wartymi koszenia. Czasami spory odsetek dobrych upraw zostanie zebrany w zaledwie siedem lub osiem dni, w jednym tygodniu, kiedy indziej zbiory zostaną rozłożone na cały sezon. Są takie lata, gdy rodziny pszczele miesiącami wydają się przybierać po pół funta dziennie. Wilgoć, susza, upał, zimno – na ile potrafię ocenić, nie sposób powiedzieć, co powoduje dobry lub zły rok pszczelarski w Dolinie Champlain. Sukcesy urodzaju i klęski nieurodzaju przychodziły zarówno w lata wilgotne, jak i suche. Charlie Mraz kiedyś mi powiedział, że przez pierwsze 20 lat działalności prowadził staranne zapiski pogodowe w nadziei, że rozpozna najlepszy wzór pogodowy dla produkcji miodu. Ale w końcu wyrzucił zeszyt i zdecydował: „Jeśli dobry Bóg odkręci kranik z miodem, będziemy mieć plony. A jeżeli zakręci – to nie”. Jedno wiem na pewno: mało jest w życiu spraw bardziej ekscytujących od produkcji miodu.

Wypas bydła i owiec stanowi podstawę upraw roślin miododajnych w Vermont
Wypas bydła i owiec stanowi podstawę upraw roślin miododajnych w Vermont

W lipcu, gdy wychów matek i tworzenie odkładów zmierza ku końcowi, w harmonogramie pojawia się coraz więcej swobodnych dni. Wspaniale jest obserwować eksplozję rozwoju w pasiece w czerwcu i pierwszej połowie lipca, ale zawsze z wielką ulgą wycofuję się z żelaznego harmonogramu robót i przechodzę do spokojniejszej, i bardziej rutynowej pracy prowadzącej przez następne plony miodu i pszczół aż do pomyślnego zakończenia sezonu jesienią. Teraz mogę spędzić więcej czasu z rodzinami produkującymi miód, starając się właściwie rozprowadzić ostatnie wolne nadstawki miodowe i uprzątając pasieczyska przed miodobraniem.

Najlepszy moment na sprawdzenie nowych matek w odkładach nadchodzi dwa tygodnie od ich utworzenia – o ile wykorzystano do tego matki unasiennione, a trzy tygodnie – jeżeli założono je z matecznikami. To najtrudniejszy moment dla nukleusów, gdy obsiadają najwięcej, jak mogą, zakrytego czerwiu, ale wciąż brakuje młodej pszczoły wygryzającej się po nowej matce. Po zdjęciu daszka na pierwszy rzut oka można ocenić, czy dana rodzinka ma zbyt mało (lub zbyt wiele) dorosłej pszczoły. Obecność zasklepionego czerwiu na jednej lub dwóch średnich ramkach wskazuje na dobre przyjęcie nowej matki. Zwykle wystarcza uniesienie plastra o parę cali. Jeżeli wszystko wygląda w porządku, w tym miejscu nie ma nic do roboty. Zachowaj energię na potem, gdy ul wypełni się nowymi pszczołami i będziesz musiał zdecydować, czy pozwolić im rosnąć na większej przestrzeni, czy też nie. Jeżeli na ramkach nie ma zakrytego czerwiu, nowa matka nie została przyjęta, lub w wypadku matecznika, nie zdołała się unasiennić. Takie rodzinki bada się pod kątem obecności matek nierozczerwionych lub strutowiałych, a następnie łączy z sąsiednią przesuwając podkarmiaczkę ze środka korpusu na bok. Którykolwiek nukleus posiadający starą matkę w tym momencie – niezależnie od naszych wcześniejszych wysiłków podczas tworzenia odkładów – zawsze będzie miał mnóstwo pszczoły i czerwiu we wszystkich stadiach. Pochodzące z niego nadwyżki czerwiu i pszczoły zasilą inne odkłady, za słabe i potrzebujące pomocy. Zwykle pozostawiam te stare matki, jeżeli ich potomstwo dobrze wygląda.

Przegląd rodzin produkcyjnych
Przegląd rodzin produkcyjnych

Przez ułożenie nukleusów po dwa w jednym korpusie, zyskujemy gotowe ustawienie dla zimowli i testujemy możliwie największą liczbę rodzinek użytkując najmniejszą ilość sprzętu. Kiedy po drodze niektóre matki giną, a rodziny słabną, można je połączyć z sąsiednią za zatworem, a korpusy i plastry pozostają w użyciu. Przez rozwijanie w ten sposób wielkiej liczby rodzin, znaczna część pasieki pozostaje w sytuacji mniejszej podatności na szkody wywołane przez warrozę i zwiększa prawdopodobieństwo przetrwania nadchodzącej zimy. Jeżeli oboje rodzice nowej matki dowiedli zdolności przetrwania i rozwoju w sytuacji bez leczenia i innych zabiegów, mamy potencjał doprowadzenia w nadchodzących latach do takiego stanu całej pasieki. W takiej ustabilizowanej pasiece rodziny produkcyjne stanowią stado hodowlane, a rodzinki odkładowe zapewniają wsparcie pozwalające szybko wzmocnić je w kolejnych pokoleniach. Plon w postaci utworzonych latem odkładów pozwoli szybko odbudować pasiekę po poważnych stratach i oczywiście dostarcza cenny towar na sprzedaż wiosną. Nie lubię o tym wspominać, ale jest jeszcze jeden powód produkcji zarówno miodu, jak i pszczół w ciągu lata: z powodu ograniczonej przestrzeni w ulikach rodzinki odkładowe prawie zawsze znajdą wystarczające zasoby, by z powodzeniem utworzyć bezpieczny kłąb zimowy, nawet jeżeli zbiory miodu nie dopisały. Widziałem już takie lata, gdy mimo wszelkich starań nie doszło do miodobrania, ale do tej pory (odpukać w niemalowane) jeszcze nie doświadczyłem porażki ze zbiorem pszczół. Pamiętajcie, że zawsze korzystałem z pszczół dobrze zaadaptowanych i sprawdzonych w lokalnych warunkach, a zdecydowana większość moich nowych matek pochodziła od poprzednich, które dowiodły tego samego.

Rodziny produkcyjne w dobrym roku dla miodu
Rodziny produkcyjne w dobrym roku dla miodu

Po wszystkim ważna uwaga na koniec: w ostatnim tygodniu lipca i pierwszym tygodniu sierpnia nadchodzi dobry moment na tydzień lub dziesięć dni wakacji – po zakończeniu sezonu wychowu matek i przed ostatnim uderzeniem ciepła o tej porze roku, gdy nadchodzi pora miodobrania i ostatniego dłubania w nowych rodzinkach pszczelich.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/7-high-summerthe-main-honey-flow-a-crop-of-honey-and-bees
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007


Więcej niż pszczoły

$
0
0

Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://bushfarms.com/beesmorethan.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

Rodzina pszczela to więcej niż tylko pszczoły. W ulu istnieje cały ekosystem organizmów żywych od mikroskopijnych do całkiem sporych. Ekologia rodziny pszczelej to wiele relacji symbiotycznych oraz wiele neutralnych, które często wypierają te patogenne.

Makro i mikrofauna

Przykładowo w ulach stwierdzono ponad 170 rodzajów roztoczy, które żyją w harmonii z rodziną pszczelą. Jeżeli pozwolimy im przeżyć, zamiast zabijać je przy pomocy akarycydów, staną się pożywieniem dla różnych owadów ulowych takich jak zaleszczotki, które żerują również na szkodliwych roztoczach.

(Autor popełnił w tym miejscu błąd zaliczając zaleszczotki – „pseudoscorpions” – do gromady systematycznej „owadów” tj. Insecta, podczas gdy należą one do gromady „pajęczaków” tj. Arachnida, podobnie zresztą jak roztocza Varroa – przypis. tłum.)

Badanie dzikich populacji pszczół pokazują, że wraz z rodziną pszczelą w ujęciu makro współistnieje wiele różnorodnych form życia takich jak roztocza, żuki, barciaki, czy karaczany.

Mikroflora

W pszczołach i na całej pszczelej rodzinie żyje bogata mikroflora od grzybów i drożdży po bakterie. Wiele z tych organizmów jest niezbędnych do trawienia pyłku oraz utrzymania zdrowego układu pokarmowego pszczół, również przez wypieranie patogenów, które w innym wypadku miałyby wolną drogę do namnażania. Często nawet te, które zdają się być neutralne, albo nawet lekko patogenne, mogą okazać się pozytywne przez wyparcie organizmów wywołujących choroby śmiertelne.

Obecność wielu spośród szczepów bakterii z rodzaju Lactobacillus jest potrzebnych do trawienia pyłku, a tych z rodzajów Bifidobacterium i Gluconacetobacter mają oddziaływanie pozytywne w tym sensie, że zapobiegają rozwojowi nosemozy i innych chorób, a prawdopodobnie również wpływają na trawienie.

Patogeny?

Nawet niektóre z patogennych organizmów takich jak Aspergillus fumigatus powodujący grzybicę kamienną czerwiu, wypierają jeszcze zjadliwsze patogeny, w tym przypadku nosemę. Przykładowo również Ascosphaera apis, wywołująca grzybicę wapienną zapobiega rozwojowi zgnilca europejskiego.

Zaburzenie równowagi

Jak bardzo zaburzamy równowagę tego bogatego ekosystemu stosując preparaty antybakteryjne, takie jak Tylan (tylozyna), terramycynę, czy grzybobójcze jak Fumidil (fumagilina)? Nawet olejki eteryczne czy kwasy organiczne mają również działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze. Ponadto zabijamy roztocza i owady akarycydami.

Po tym, gdy zupełnie nie zważając na dobroczynną rolę organizmów oraz kontaminację wosku używanego ponownie w postaci węzy, całkowicie wybijemy z równowagi tą skomplikowaną społeczność różnorodnych organizmów, zaczynamy dziwić się, że pszczoły umierają. W takiej sytuacji ja raczej dziwiłbym się widząc je w dobrym zdrowiu i rozkwicie!

Aby dowiedzieć się więcej…

Spróbuj poszukać w internecie i zobaczyć co znajdziesz:

mikroflora pszczoły (bees microflora (10,900 trafień))
symbiotyczne roztocza pszczół (bees „symbiotic mites” (30 trafień))
symbiotyczne bakterie pszczół (bees symbiotic bacteria (25,100 trafień))

(Dane dotyczące wyszukiwania pozostawiono zgodnie z treścią oryginalnego tekstu Michaela Busha – aktualnie liczba trafień zarówno w języku polskim jak i angielskim jest znacząco większa – przypis tłum.)

Tu znajdziesz kilka specyficznych szczepów i grup organizmów, o których być może chciałbyś poczytać coś więcej

Bifidobacterium animalis
Bifidobacterium asteroides
Bifidobacterium coryneforme
Bifidobacterium cuniculi
Bifidobacterium globosum
Lactobacillus plantarum
Bartonella sp.
Gluconacetobacter sp.
Simonsiella sp

Przeczytaj także o badaniach Marty Gilliam na stronie: https://beeuntoothers.com/index.php

Michael Bush

Tekst pochodzi ze strony: http://bushfarms.com/beesmorethan.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

 

Notatnik pasieczny cz. 8: Późne lato – Miodobranie i rozbudowa nukleusów.

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/8-late-summerextracting-honey-and-expanding-nucs Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Upalna i wilgotna pogoda w mojej okolicy zwykle wypada w lipcu. Mój sąsiad przekreśla zawsze nazwę tego miesiąca na kalendarzu i zastępuje innym słowem, które także składa się z czterech liter ((czyżby „lipa”??? przyp. tłum.)). Sierpień poznajemy po tym, że skwar lata zaczyna się kończyć, choć podobny upał przez krótki czas może wystąpić nawet pod koniec września. Dni stają się zauważalnie krótsze, kukurydza wypuszcza wiechy kwiatostanów męskich i choć może trudno to na razie zauważyć, gdzieś z oddali nadchodzi jesień.

W procesie pozyskiwania miodu nie korzystam z ciepła, za wyjątkiem małej jego ilości do podgrzewania noża odsklepiającego. Miodziarnię również mam nieogrzewaną, więc najlepszy czas na wirowanie miodu przypada na sierpień i wczesny wrzesień, gdy dni wciąż są ciepłe, a rabunki jeszcze się nie rozsrożyły. Zwykle zaczynałem miodobranie pierwszego sierpnia, ale ostatnio czekam do piętnastego, ponieważ w pierwszej połowie miesiąca mam inną ważną pracę do wykonania – rozbudowanie nukleusów, o ile wystąpi taka potrzeba.

Kiedy w latach 80-tych zacząłem tworzyć w dużej liczbie letnie odkłady, świdraczek miał poważny wpływ na większość rodzin pszczelich. Z lokalną pszczołą z Doliny Champlain, mogłem tworzyć 4-ramkowe odkłady w czerwcu i pierwszej połowie lipca, i zostawiać je w tak małej przestrzeni aż do następnej wiosny. Niewiele młodych matek wychodziło z rojami późnym latem czy jesienią, nawet z bardzo zatłoczonych korpusów. Zdarzały się kłopoty z całkowitym porzucaniem gniazd przez rodziny pszczele z powodu silnych upałów, bez pozostawiania mateczników. Uchylanie daszków i robienie otworu w powałce z worka po ziarnie trochę pomagało, gdyż wychładzało ul poprzez przewentylowanie go nocnym powietrzem. W miarę upływu lat świdraczek coraz mniej pszczołom przeszkadzał, korpusy odkładowe wypełniały się szybciej i z uli zaczęły wylatywać roje.

Bez uznania roztoczy świdraczka pszczelego za mentora, nigdy nie zdołałbym znaleźć dobrego rozwiązania problemu warrozy
Bez uznania roztoczy świdraczka pszczelego za mentora, nigdy nie zdołałbym znaleźć dobrego rozwiązania problemu warrozy

Kiedy warroza już się zadomowiła, a ja przestałem leczyć zarówno odkłady jak i macierzaki, powtórzył się taki sam wzór: na początku zdarzały się nukleusy, utworzone pod koniec czerwca i na początku lipca, które nie zdołały do końca sezonu wypełnić pszczołą i miodem 4-ramkowej przestrzeni. Nawet najlepsze potrzebowały kilku tygodni, aby się zatłoczyć. Później, po kilku latach selekcji, korpusy coraz szybciej wypełniały się czerwiem, pszczołami i miodem. Ale wtedy już pracowałem z pszczołami Primorskimi, a one w końcu lipca oraz sierpniu nie chciały pozostawać w ulu, zwłaszcza zatłoczonym, gdy wystąpił intensywny pożytek. Zatem teraz, jeżeli sprzyja druga połowa lata, to w lipcu i sierpniu wielu tym nukleusom pozwalam urosnąć do ośmiu plastrów. Można to zobaczyć na fotografiach, jak na paletach w czerwcu i lipcu stoją cztery rodziny w dwóch korpusach podzielonych na pół, a pod koniec sierpnia cztery rodziny, a każda w swoim korpusie.

Znajdą się czasami stare ramki z miodem i susz, które da się wykorzystać w tym procesie, ale wolę ich użyć dla ostatnich nukleusów, którym pozwalam się rozwinąć później, w sierpniu. A że nie chcę używać preparatów przeciwko motylicy, więc na wszelkich niechronionych, przeczerwionych plastrach jest jej mnóstwo – nawet jeżeli od wczesnej wiosny przechowywane są na zimnej, cementowej podłodze pracowni. Zatem moje letnie odkłady muszą zabudowywać nowe ramki z węzą, aby się rozwijać w sierpniu. To najlepszy czas dla pszczół rosyjskich na odciąganie nowych plastrów. Zrobią z nimi dobrą robotę, jeżeli pożytek dopisze. Dodatkowe korpusy dla odkładów przygotowuję z wyprzedzeniem – z ośmioma ramkami z węzą oraz podkarmiaczkami – i przechowuję w pracowni, która do tego czasu powinna się prawie zupełnie opróżnić. Od około 25 lipca rankami zabieram 10 do 20 takich korpusów i rozbudowuję te z 4-ramkowych rodzinek, które urosły najszybciej, i nawet wcześnie rano tworzą brody na zewnątrz uli. W ciągu paru dni powinny one już mieć dobrze zaczętą budowę nowych plastrów. Do 15 sierpnia, lub do zatrzymania wziątku, podaję w ten sposób codziennie 10 do 20 korpusów. Pracę kończę zwykle przed południem, zanim nie przyjdzie skwar. Te pszczoły są bardzo cenne, a królowe uczyniły już wielki krok dowodząc swojej wartości przez błyskawiczny rozwój rodziny pomimo obecności roztoczy. Opłaca się wykonać te czynności z uwagą i uniknąć utraty choćby jednej matki.

Tak wyglądały rodziny produkcyjne niedługo po odstawieniu leczenia
Tak wyglądały rodziny produkcyjne niedługo po odstawieniu leczenia

Późnoletnie pożytki są u nas kapryśne, mimo to jednak nigdy nie karmiłem pszczół w tym okresie. Odsetek nukleusów dopuszczonych do rozwoju na 8 ramkach zależy od witalności pszczół i siły późnoletniego pożytku nektarowego. W niektórych latach rozbudowałem w ten sposób dwie trzecie moich letnich odkładów. W 2006 roku warunki nie pozwoliły ani jednemu na wyjście poza pierwotną przestrzeń złożoną z 4 ramek. Tak czy owak w połowie sierpnia pasieka osiąga maksymalny rozmiar na dany rok w zakresie liczby i potencjału tkwiącego w gniazdach rodzin. Korzystając z takiego systemu, wprost niewiarygodną liczbę plastrów odzyskanych wiosną z osypanych rodzin można ponownie zasiedlić, bez konieczności zakupu pszczół, lub wprowadzania nieprzystosowanych linii i ras. W dobrym sezonie, jeżeli do końca czerwca uda się podać do odkładów wszystkie stare plastry, można liczyć na wielką liczbę odciągniętych nowych, nieskażonych lekami, wspierających marsz pasieki ku następnej wiośnie w najlepszym do tego momencie. W moim systemie potrzeba ośmiu ramek z woszczyną lub węzą w zapasie na każdą ramkę czerwiu przeznaczoną do produkcji letnich odkładów. Ostatniej jesieni odwiedziłem pszczelarza, którego sezon trwa nieco dłużej niż w Vermont i może stosować mój system dwa razy w roku. Potrzebuje on co najmniej 16 pustych plastrów lub nowych ramek na jedną ramkę czerwiu podaną do wiosennych odkładów.

Rodziny produkcyjne w dobrym roku 2010
Rodziny produkcyjne w dobrym roku 2010

Pionierzy nowoczesnego pszczelarstwa w Północnej Ameryce (1865-1920) stanowili niesamowite grono ludzi, którzy zdołali rozwiązać wszelkie techniczne problemy i w relatywnie krótkim czasie stworzyli niezwykle produktywny, dynamiczny przemysł zaczynając z niewielkim kapitałem. Jednak sądzę, że i oni nigdy nie odkryli, ani nie wykorzystali ogromnego potencjału produkcyjnego ukrytego w procesie tworzenia letnich odkładów i zimowania ich na 4-10 plastrach. Nie mieli takiej potrzeby, gdy kraj był wypełniony pszczołami, dobre matki można było pozyskać za grosze z Południa, a zgnilec amerykański stanowił najpoważniejsze wyzwanie. Ale dziś naprawdę musimy uruchomić ten niewykorzystany potencjał – po pierwsze, by uzupełniać doznawane przez wielu poważne straty; po drugie, by wyhodować rozległą i zróżnicowaną pszczelą populację zdolną rozwijać się samodzielnie bez zabiegów ze strony człowieka; i po trzecie, aby zacząć produkować na Północy nadwyżki pszczół, dla przeciwdziałania skutkom afrykanizacji populacji z Południa. Po 20 latach pracy tym systemem, z dobrymi rezultatami na wszystkich obszarach, nie mam więcej wątpliwości, że problemy te mogą zostać rozwiązane – przynajmniej w miejscach, gdzie pszczoły mogą pozostawać przez cały rok, bez konieczności migracji za pożytkami. Może znajdą się inne, lepsze sposoby, ale nikt już nie może powiedzieć, że nie dostrzega jasno wytyczonej drogi postępowania.

Wracamy do odbierania i wirowania miodu. Przy dobrych plonach może zająć cały roboczy czas od połowy sierpnia, czasem po wczesny październik. Stopniowe przygotowania prowadzę od początku lipca do sierpnia: uruchamianie miodziarni, koszenie pasieczysk, szykowanie beczek i decydowanie, w jakiej kolejności toczków prowadzić miodobranie.

We wnętrzu „miodowozu”
We wnętrzu „miodowozu”

Moja miodziarnia jest dość prosta, w rzeczywistości to barakowóz długości 30 stóp (10 metrów). Mam tam niewielką „ciemnię” do składowania 75-80 nadstawek przez noc, co skłania ostatnie pszczoły do opuszczenia ramek. Plastry odsklepiam przy pomocy noża wibracyjnego i wiruję w dwóch 30-ramkowych miodarkach radialnych. Miód składuję w łańcuchu 4 odstojników po 1000 funtów (500 kg) każdy, które znakomicie oczyszczają miód bez podgrzewania, czy filtrowania. Pozostaje dość miejsca na spiętrzone przed drugimi drzwiami puste nadstawki, a miód jest ostatecznie przetaczany do beczek lub kubłów na zewnątrz. To wszystko dzieje się wczesnym rankiem, zanim owady zaczną latać. Dzięki specjalnym rurom mogę napełnić 10 beczek, zanim będę potrzebował je przenieść, by zwolnić miejsce na następne. Mój system większość zawodowych pszczelarzy mogłaby uznać za niewielki i nieproduktywny – niektórzy z producentów, których odwiedziłem w Saskatchewan ostatniej zimy, mogłoby odwirować mój cały zbiór w ciągu jednego dnia! Ale to cicha i przyjemna praca w „miodowozie”, którego wielkość i pojemność została dobrana celowo, aby pasieka się zanadto nie rozrosła, dla utrzymania równowagi pomiędzy produkcją pszczół i miodu. I abym zdołał uczestniczyć we wszystkich tych różnorodnych czynnościach.

Wyposażenie do miodobrania
Wyposażenie do miodobrania

Do miodobrania używam zarówno powałek z repelentem jak i przegonek. Przy dobrych zbiorach, z zaledwie jednym niedużym samochodem, potrzebuję zrobić 2-4 kursy z każdego pasieczyska. Przy dobrej pogodzie zaczynam od powałek z repelentem i odbieram nadstawki w paru kolejnych toczkach pozostawiając po dwie do czterech na każdym ulu. Potem, kiedy pogoda się ochładza i nadchodzą deszcze, mogę wrócić z przegonkami i miodobranie trwa nadal mniej lub bardziej niezależnie od pogody. Jeżeli osiągnęliście sukces w eliminacji wszelkich form zabiegów leczniczych w waszej pasiece, unikacie wiele stresu o tej porze roku. Zbiory stają się przyjemniejsze i odbywają w zrelaksowanej atmosferze, skoro nie ma pośpiechu, by zdążyć podać leki, bez nieustannego zmartwienia o spóźnienie.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/8-late-summerextracting-honey-and-expanding-nucs Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Rozmowa z profesorem Jerzym Woyke z dręczem pszczelim w tle.

$
0
0

W styczniu 2017 roku miałem przyjemność rozmawiać w imieniu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” z wybitnym biologiem i znawcą różnorodnych gatunków pszczół z całego świata, profesorem Jerzym Woyke, który niedawno obchodził swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Przy okazji serdecznie gratulujemy i życzymy jeszcze wielu lat w zdrowiu i pogodzie ducha. Rozmawialiśmy o problemach odporności Pszczół miodnych na choroby, ze szczególnym uwzględnieniem Varroa destructor, a także o możliwościach selekcji hodowlanej oraz naturalnej, w celu osiągnięcia równowagi w stosunku pomiędzy pszczołami, a chorobami oraz pasożytami. Profesor zwracał szczególną uwagę na użycie poprawnej polszczyzny w nazewnictwie biologicznym. Dowiedziałem się między innymi, że pierwotnie powstała polska nazwa dla roztocza Varroa destructor: Dręcz pszczeli. Z jakiegoś powodu jednak się nie przyjęła. Profesor jednak uważa, że brzmi ona dobrze i trochę żałuje, że się nie przyjęła.

fot: Dr Kamran Fakhimzadeh, Finlandia
fot: Dr Kamran Fakhimzadeh, Finlandia


Dzień dobry Panie profesorze. Jestem przedstawicielem Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”, które zostało założone dwa lata temu. Zakładając zrzeszenie przyjęliśmy sobie takie długofalowe cele:

  • zmniejszenie chemizacji pszczelarstwa,
  • zapewnienie czystości ula i produktów pszczelich, bez pozostałości toksycznych związków chemicznych stosowanych w gospodarce pasiecznej,
  • wypracowanie pszczoły odpornej na choroby, w tym m.in. na warrozę.
  • przywrócenie naturalnych mechanizmów adaptacyjnych populacji pszczół aby miała szanse przeżyć bez pomocy człowieka w aktualnym środowisku.

Tym samym chcemy propagować odradzanie się w pewnym zakresie dzikiej lub zdziczałej populacji pszczół w Polsce.

Profesor Jerzy Woyke: Czy to jest stowarzyszenie pszczelarzy, miłośników czy może coś w rodzaju Greenpeace?

Jesteśmy luźnym stowarzyszeniem pszczelarzy i miłośników. Każdy kto się zgadza z celami statutowymi i wypełnia zobowiązania statutowe związane z hodowlą pszczół, jeśli zapłaci składkę, może do niego należeć.

Wracając do celów stowarzyszenia. Nie ma dzikich pszczół, bo te same mogą żyć w lesie, w dziupli, jak i w ulu. Może być to broń obosieczna, bowiem jak zginie taka rodzina w naturze, to pozostawi po sobie różne zarodniki i bakterie np. zgnilca. Zwykły pszczelarz stosuje na to różne środki a taka choroba może się rozszerzać. Dlatego takie działania należy robić z wyważeniem i znajomością. Każdy kij ma dwa końce.

W świecie przyrody wszystkie organizmy mają jakieś swoje pasożyty i patogeny. Widziałem wyniki badań przeprowadzanych w Małopolsce na zgnilcu. Okazało się, że w ok 70% uli znaleziono zarodniki zgnilca, pomimo że wiele rodzin nie chorowało1). Czytałem też Pana artykuł o rodzinach odpornych na zgnilca. Wydaje mi się, że podobnie może być z warrozą. Pośród populacji pszczół odpornych na warrozę, owszem, będą straty, ale na akceptowalnym poziomie. Stąd pytanie czy da się w ogóle całkowicie wyeliminować wszelkie choroby?

Nie, nie da się. Najczęściej jest tak, że rodziny nie są odporne na jedną, ale równocześnie na różne choroby, które mają podobne objawy. Przykładowo można  selekcjonować pszczoły na zgnilca europejskiego, a one przy okazji zdobędą odporność na zgnilca amerykańskiego.

Czy więc może być tak, że jeśli wypracujemy odporność na warrozę, to pszczoły będą odporne także na inne choroby?

Raczej nie. Varroa destructor to roztocz, który żeruje na pszczole i nie ma to wiele wspólnego z odpornością na bakterie i wirusy. Jednak jeżeli pszczoła zdobędzie odporność na warrozę, to może być też odporna na Tropilaelapsa.

Proszę podzielić się historią, jak poradził Pan sobie z Tropilaelapsem w Azji nie stosując środków chemicznych, a tylko metody biologiczne.

W Europie i w Afryce żyje pszczoła miodna Apis mellifera, natomiast w Azji żyje nieco mniejsza pszczoła wschodnia Apis cerana. Jej rodziny w maksimum rozwoju osiągają około dziesięć tysięcy robotnic. Natomiast Apis mellifera w okresie maksymalnego rozwoju dochodzi do wielkości pięćdziesiąt, sześćdziesiąt tysięcy robotnic. Gdy sprowadzono ją do Indii, Nepalu, Wietnamu i Afganistanu, produkowała ona nawet dziesięć razy więcej miodu od pszczoły miejscowej. Problem jednak polegał na tym, że nie przeżywała dłużej niż trzy lata. W Afganistanie panował wówczas rząd lewicowy, który wieloma takimi sprawami się zajmował i nawet na swoim stanie miał trzy tysiące rodzin pszczelich. Jednak po trzech latach zostało ich sto. Poprosili mnie, poprzez FAO, o pomoc. W marcu przyjechałem i poinformowano mnie, że chodzi o Tropilaelapsa. Po pierwszych przeglądach w żadnym ulu nie znalazłem roztoczy. Wytłumaczono mi, że w zimie roztocz opuszcza ule i żeruje na myszach. Sądzili tak dlatego, że znaleźli na myszach roztocza, które żerowały na pszczołach.
Podczas kolejnej kontroli w maju znaleźliśmy Tropilaelaps we wszystkich ulach. Varroa potrafi przeżyć zimę bo żeruje na dorosłej pszczole przebijając błonę pomiędzy segmentami, pomimo że rozmnaża się tylko pasożytując na czerwiu w okresie lata. Pomyślałem, że prawdopodobnie ten Tropilaelaps nie może zimą przeżyć na pszczołach? Kładłem wobec tego roztocz na pszczołę dorosłą umieszczoną w probówce i obserwowałem. Chodziłem z próbówką pod pachą gdyż nie miałem cieplarki by zapewnić odpowiednią temperaturę. Czasami śniło mi się, że roztocza w nocy wyszły i mnie objadały. Tropilaelaps nie przeżył na pszczole dłużej niż trzy dni. Oznaczało to, że nie potrafi pić hemolimfy z dorosłej pszczoły, a tylko z larw. Metoda, którą wymyśliłem, była prosta: należało dopilnować, aby przez jakiś czas w ulu nie było czerwiu otwartego. Okazało się, że wystarczy matkę zamknąć w klateczce na dziesięć dni i wszystkie roztocza zginą. Dodatkowo zamknięcie matki wpływa na powiększenie ilości zbieranego miodu. Za tę pracę dostałem nawet kilka międzynarodowych nagród.

Kilku pszczelarzy, którzy podejmują próby niestosowania żadnych medykamentów przeciw warrozie, wywołuje przerwę w czerwieniu różnymi technikami: sztucznymi, jak izolatory, czy odkłady bez matki, lub naturalnymi, jak rójka, czy długi okres bezczerwiowy od jesieni do przedwiośnia. Co Pan myśli o takich metodach?

Problem w tym, że to nie jest radykalna metoda. Podobnie jak w przypadku odymiania amitrazą, która nie zabija roztoczy w komórkach. Chodzi o to, aby odymiać wtedy, kiedy nie ma czerwiu i wtedy przerwa w czerwieniu ma sens.
Mam takiego przyjaciela, Amerykanina mieszkającego we Francji, który nazywa się John Kefuss. On nic nie stosował na warrozę. Kiedy odwiedziłem go na pewnej konferencji, ogłosił taki konkurs: kto znajdzie osobnika Varroa na jego pszczole, otrzyma dolara od sztuki. Chętni znajdowali do dwudziestu sztuk.

Ale pszczoły dalej żyły?

Tak, najpierw było ich dużo, później zostało mało, ale się uodporniły.

John Kefuss stosował radykalną selekcję naturalną. Nazywał ją testem Bonda, która polega mniej więcej na zastosowaniu zasady: daj żyć i pozwól umrzeć. Co Pan myśli o tej metodzie?

To bardzo kosztowna i pracochłonna metoda. Mnóstwo rodzin zginie, ale owszem, wyselekcjonują się. Tak jak chociażby wszystkie rośliny.

Czy można ją wdrożyć nawiązując do Pana artykułu 1988 roku pt. „Hodowla pszczół odpornych na warrozę”2)? Czy w Polsce ktoś zastosował Pana porady z tego artykułu?

W Polsce nie, ale na świecie stosowali np. w Danii i w Szwecji. Uzyskiwali nawet dobre rezultaty. Takie, jakich mniej więcej się spodziewałem. Otrzymałem nawet sprawozdania. Tylko jest jedno „ale”: brak sztucznego unasienniania. Jeżeli nawet wyselekcjonowano odporną matkę, to unasienniała się ona w locie z nieodpornymi trutniami z okolicy i wszystko co mieli przepadało. Dałoby się to osiągnąć w zakładzie naukowym, albo przy kontrolowanym unasiennianiu. U innych zwierząt, jak u konia, kury, krowy, można doprowadzić do kopulacji z dowolnym wybranym osobnikiem tego samego gatunku, z pszczołami nie jest tak łatwo. Jeśli chodzi o takie eksperymenty za granicą, w tym Johna Kefussa, to nie wiem jak one się skończyły.

Jeżeli chodzi o Kefussa, to jego syn teraz gospodaruje we Francji, a on także w Ameryce Południowej, w Chile, z tego co czytałem. Czy Kefuss używał sztucznego unasiennania?

Tak. On był specjalistą w tym temacie. Opracował swoje metody. Nie tylko stosował, ale także badał sztuczne unasiennianie3).

Jeden z naszych kolegów kontaktował się z nim w sprawie zakupu odpornych matek, a on odpisał: „rób to co robisz”, czyli w jego wypadku chodziło o to, aby rozmnażał te, które przeżyją bez leczenia. Pomimo, że kolega nie stosuje sztucznej inseminacji.

Tak, to jest rozsądne, ale dużo zależy od warunków zewnętrznych. Nie ma najlepszej pszczoły na świecie. Każda będzie miała swoje lokalne warunki, w których będzie się najlepiej czuła. Czasem wystarczy przenieść pszczoły do innej miejscowości, która okaże się dla tych pszczół zła, choć wcześniej w innej miejscowości dobrze się czuły. Zmieniły się na przykład pożytki i mikroklimat. Co działa w jednej miejscowości, w innej może, przeciwnie, działać źle.

Czy w jednej miejscowości może być inna mikroflora niż w drugiej, do której pszczoła nie będzie dostosowana?

Tak właśnie może być.

Czy da się w takim razie w jednym instytucie w Polsce wyhodować odporną na choroby pszczołę i rozesłać do wszystkich pszczelarzy matki tej linii, aby to u nich zadziałało?

Prawdopodobnie nie. W lokalnych warunkach należy selekcjonować lokalne pszczoły, albo takie która mają podobne warunki. U nas kiedyś była głównie pszczoła Apis mellifera mellifera, a później okazało się, że w wielu okolicach lepsza jest krainka, kiedy są pożytki wczesne takie jak na przykład rzepak.

Zgromadziliśmy taką listę pszczelarzy z Europy którzy nie leczą już wiele lat. Oto ona4).

Czy są pośród nich tacy co stosują sztuczne unasiennianie?

Niektórzy stosują, ale jeżeli stosowali w izolacji, tak jak Juhani Lunden z Finlandii, to po kilku latach pojawił się problem z bliskim spokrewnieniem.

To trzeba wprowadzać wtedy inne linie. Jeśli pszczoły krzyżowane są w bliskim pokrewieństwie, to może się źle skończyć. W skrajnych przypadkach nawet 50% czerwiu może się nie rozwijać.

Zastanawiam się, czy gdyby stosować naturalne unasienianie, biorąc pod uwagę, że nasza pszczoła unasieni się z obcym trutniem, czy to na pewno zniszczy całą wcześniejszą pracę?

Można też naturalnie na trutowiskach izolowanych, tak jak na wyspach, czy w różnych dolinach pomiędzy górami. Wtedy też ma to sens. W Polsce praktycznie dookoła 20 km nie powinno być żadnych pszczół. W Polsce nie ma takiej miejscowości.

Są już badania, które pokazują, że mikroflora na pancerzyku chitynowym, w jelicie, w pierzdze, w środowisku ula, ma znaczenie dla zdrowotności pszczoły, a także wiele czynników środowiskowych jak choćby naturalny plaster czy odpowiedni naturalny pokarm. Chyba nie same genetyczne czynniki mają znaczenie?

Owszem. Mnie to też interesuje. Okazało się, że zaleszczotek książkowy, który żyje naturalnie w ulu, też niszczy w jakimś stopniu warrozę. Gdy jest za bardzo czysty ul bez szpar, to też niedobrze, bo okazuje się, że w takim brudnym zaleszczotek potrafi rozmnażać się lepiej niż w czystym.

Dlatego naszym celem nie jest to, aby wybić całą warrozę, albo żeby pszczoła to zrobiła, ale aby nauczyła się z nią, w pewnym małych ilościach, żyć.

Taki balans przeżyciowy. To jest mądre gdyż radykalne metody bez brania innych środków pod uwagę, zwykle nie dają dobrych rezultatów.

Czy można zaryzykować twierdzenie, że będzie w przyszłości w Polsce coraz więcej ludzi, którzy będą się pasjonowali trzymaniem pszczół bardziej dla przyjemności i satysfakcji, a korzyść z produktów pszczelich nie będzie dominującym warunkiem posiadania przez nich pszczół? Tacy hobbyści mogliby angażować się bardziej w selekcję naturalną gdyż mogliby poświęcić więcej swoich pszczół do tego celu.

To już się dzieje. Prawdę powiedziawszy ja też nie dla zysku utrzymywałem pszczoły.
Często tacy hobbyści (o których mówi się czasem „oszołomy”) dochodzą do różnych korzystnych wyników. Jest obecnie wielu takich, a będzie jeszcze więcej, i to są bardzo cenni ludzie.

Naukowiec i pszczelarz Ron Hoskins z Wielkiej Brytanii nie leczy pszczół od 1990 roku, kiedy zaczął prowadzić selekcję używając też metody sztucznego unasienniania. W 2010 roku zaproponował hodowlę bez leczenia pszczół przyszłemu hobbyście Garethowi Johnowi, który w magazynie British Beekeepers Association w 2015 roku w swoim artykule na temat balansu pomiędzy pszczołami a warrozą napisał tak:

„Jako hobbysta mam wolność eksperymentowania. Z pewnością Ci z nas, którzy mają taką wolność, powinni jej użyć, aby dać możliwość wykazać się pszczołom w rozwijaniu ich naturalnej obrony przed Varroa. Dowody wskazują, że równowaga, o której pisałem na początku artykułu, nie jest wcale tak daleko”5)

w wolnym tłumaczeniu: jest na wyciągnięcie ręki. Czy Pan by się pod tym podpisał?

Tak. Tacy ludzie są bardzo cenni. Wracając do mojego artykułu z 1988 roku. Gdyby się nic nie robiło, to prawdopodobnie już pszczół by nie było. Pszczoły pojawiły się w okresie geologicznym kiedy powstały kwiaty okrytonasienne. To był okres zwany kredą. W tym okresie żyły też dinozaury, które później na skutek prawdopodobnie jakiś przesileń czy kataklizmów przyrody wyginęły, lecz pszczoły przeżyły. Dlatego zwykłem mówić, że jak pszczoły przeżyły dinozaury to i nas przeżyją. Nie spodziewam się aby pszczoły miały wyginąć.

W internecie krąży taka opinia, że powiedział Pan, że o biologii pszczół wiemy zaledwie 5%. Czy to Pana cytat?

Nie, to nie mój. Uważam, że 5% to za mało. Wiemy więcej.

Reasumując, czy jest szansa, że w końcu pszczoły się uodpornią na warrozę, kiedy umożliwi im się taką sytuację?

Tak. Dojdzie do równowagi pomiędzy pasożytem a gospodarzem. Nawet z biologicznego punktu widzenia nie jest w interesie pasożyta, aby całkowicie zniszczyć populację gospodarza.

Stosując chemiczne preparaty uszkadzamy i osłabiamy trochę pszczoły (w końcu wiele z tych środków to insektycydy chociaż o tym najczęściej się nie mówi) a jednocześnie selekcjonujemy warrozę na bardziej zjadliwą.

Owszem. Pojawiają się mutacje które normalnie by nie przeżyły.

Czy zwiększanie używania takich środków nie jest w takim razie drogą donikąd?

Owszem. Jak jedne środki przestają działać to wymyśla się nowe i to jest taka praca bez końca.

Czyli to, co staramy się robić jako stowarzyszenie wydaje się rozsądne?

Tak. W końcu taka równowaga się utrzyma, ale stuprocentowa odporność nie jest możliwa, tak przypuszczam.

Właśnie do takiej równowagi dążymy. Daje nam Pan profesor nadzieję. Może poruszę temat trutni i ramki pracy. Czy nie zachodzi tu proces selekcji warrozy na tą, która lepiej się rozmnaża w komórkach robotnic? Jeżeli będziemy za każdym razem niszczyli komórki trutowe, to będą przeżywały lepiej te osobniki Varroa, które przeżyją w komórce robotnicy.

Ma pan rację. Dlatego ważne jest, aby nie stosować jednej metody zwalczania lecz naprzemiennie różne. Tymi różnymi działaniami w końcu wywołujemy inne, następne problemy.

Jest taki szwedzki pszczelarz naturalny, Erik Osterlund, który od wielu już lat bada problem odporności pszczoły na warrozę obserwacjami na swoich pasiekach. Sformułował hipotezę, że pszczoły w tej samej pasiece, czy blisko siebie, mogą się uczyć wzajemnie od siebie. Co Pan na ten temat sądzi?

Nie wydaje mi się, aby to była prawda na szerszą skalę. Może uczą się jednostki, ale aby działało to na pokolenia, to raczej kwestia późniejszej selekcji.

Podgatunki Apis mellifera capensis i Apis mellifera scutellata są odporne na warrozę. Czy mógłby Pan przybliżyć na czym polega odporność?

Polega to na krótszym okresie rozwoju pszczoły w komórce plastra.

Co dla Pana oznacza termin odporności rodziny pszczelej?

To nie jest moja dziedzina. Jest specjalny zakład chorób pszczół na SGGW i ich trzeba się pytać.

Przed jakimi trudnościami chciałby Pan ostrzec ludzi, którzy chcą się zabierać za pszczelarstwo naturalne?

Myślę, że tacy mali hobbyści eksperymentatorzy raczej nie będą mieć wpływu na ogólny stan pszczelarstwa. To są pożyteczni ludzie, ale raczej nie mają możliwości, żeby wpłynąć na hodowlę.

Mamy w takim razie dwa utopijne założenia. Jedno, że da się zwalczyć kiedyś warrozę w Polsce w 100%. Drugie, że wszyscy pszczelarze przestaną używać medykamentów i poniosą selekcyjne straty. Czy jest możliwa taka realna sytuacja, że będą obok siebie istnieli pszczelarze naturalni, zarówno hobbyści i naukowcy, oraz pszczelarze zawodowi?

To jest przykład najzdrowszego społeczeństwa. Poleganie tylko na skrajnościach mogło by się źle skończyć. A taki naturalny rozkład od najlepszego do najgorszego, z największą ilością średnich pośrodku, jest najbardziej zdrowy, jak generalnie w całym świecie przyrody.

Czy w takim razie, jeśli będą istniały te dwa środowiska pszczelarzy obok siebie, a trutnie z jednych do drugich będą wzajemnie zalatywały, to czy da się wypracować na powrót jakąś chociaż zdziczałą populację pszczół, która będzie w stanie przeżywać w dziuplach, zakamarkach, lub sztucznych skrzynkach?

W Polsce przywracają bartnictwo. To jest dobre pokazowo dla innych i dla badań, ale większego znaczenia mieć nie będzie. To raczej takie amatorskie działania.

Zdarzają się jednak pszczelarze którzy sprzeciwiają się dzikiej zabudowie, barciom, dzikim siedliskom dla pszczół w lesie. Czy popierałby Pan takie sprzeciwy?

Nie popierałbym. Jestem za wzajemną tolerancją. Trzeba jednak zaznaczyć, że barcie z pszczołami mogą być w lesie, jeżeli ktoś będzie systematycznie badać ich zdrowotność, aby nie stały się źródłem rozprzestrzeniania chorób pszczelich.
Na zakończenie dodam, że w Brazylii nie stosuje się żadnych środków przeciwko warrozie od ponad 30 lat. Prawdopodobnie jest to spowodowanie krzyżowaniem z pszczołami afrykańskimi. Pszczoły w Brazylii zostały zafrykanizowane6).

Rozmawiał Jakub Jaroński
Wywiad autoryzowany

Przypisy:

1) Dokładnie 71,3% (przyp. aut.)
Dr Krystyna Pohorecka, lek. wet. Marta Skubida, lek. wet. Andrzej Bober, mgr inż. Dagmara Zdańska (2012), Zakład Chorób Pszczół, PIWet-PIB w Puławach, „Zakażenie rodzin pszczelich sporami Paenibacillus larvae to nie zawsze choroba, ale już realne zagrożenie”, Pszczelarstwo 9/2012

2) Profesor Jerzy Woyke (1988), „Hodowla pszczół odpornych na warrozę”, Pszczelarstwo 39(11)

3) John Keffus jednak twierdzi, że w Teście Bonda młode matki pszczele, po matkach przeżywających selekcję naturalną, unasieniają się po prostu z wolnego lotu tj. naturalnie (przyp. aut.).
John Kefuss, Jacques Vanpoucke, Maria Bolt & Cyril Kefuss (2015), „Selection for resistance to Varroa destructor under commercial beekeeping conditions”, Journal of Apicultural Research, 54:5, 563-576

4) Lista na forum Wolnych Pszczół

5) Gareth John (2015), „Archeiving balance beetween bees and varroa” The British Bee Journal (June)

6) Francisco E. Carneiro; Rogelio R. Torres; Roger Strapazzon; Sabrina A. Ramírez; José C.V. Guerra Jr; Diego F. Koling; Geraldo Moretto (2007), „Changes in the reproductive ability of the mite Varroa destructor (Anderson e Trueman) in africanized honey bees (Apis mellifera L.) (Hymenoptera: Apidae) colonies in southern Brazil,”, Neotropical Entomology vol.36 no.6 Londrina Nov./Dec. 2007

Notatnik pasieczny cz. 9: Wrzesień, październik – Koniec miodobrania; karmienie i przewożenie odkładów.

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/9-september-and-octoberfinish-extracting-feeding-and-moving-nucs Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Przy dobrych zbiorach miodobranie może trwać przez cały wrzesień. Miesiąc ten zwykle zaczyna się schyłkiem lata, a jego koniec przypada na początek jesieni. Musimy trochę „przycisnąć” w tym czasie, jeżeli chcemy odwirować jak najwięcej miodu, póki jest ciepło. To właśnie we wrześniu zdarza się, że pszczoły zaczynają rabować ciężarówkę i utrudniają tym samym zbiory. Mają w pobliżu sporo nektaru z nawłoci i astrów, który zaczynają gromadzić w rodni. Jednak rozpoczął się już okres bezrobocia i na każdym pasieczysku przebywa tysiące pszczół gotowych domagać się zwrotu miodu, który zapakowaliśmy na auto. Nie zwlekam z wywozem, jako że mam niedużą ciężarówkę, zdolną zabrać zaledwie 35-50 nadstawek miodowych na raz. Sprawy przecież nie zawsze idą zgodnie z planem a każdy pszczelarz z długim doświadczeniem może opowiedzieć przynajmniej po kilka historii o rabunkach, które kompletnie wymknęły się spod kontroli. Sporo miodu we wrześniu i październiku odbieram przy pomocy przegonek. Czasami pracuję wcześnie rano, lub nawet podczas słabego deszczu, kiedy pszczoły ograniczają loty. Tak czy owak, praca posuwa się stale, aż na początku października uda się odwirować miód do końca. W ostatnich jednym lub dwóch tygodniach tych prac, w mojej nieogrzewanej miodziarni robi się zbyt chłodno i trzeba szybko pompować miód przez rury, inaczej utknie w odstojnikach. Jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale kto wie, może zanim przeczytacie te słowa…

Karmienie nukleusów z końcem września

W gładkim miodobraniu pod koniec września przeszkadza jedna praca: karmienie. Dawno temu, gdy miałem zaledwie 100 rodzin, zbudowałem tyleż podkarmiaczek powałkowych. Od tamtej pory zwykle zbierały kurz w magazynie, chyba że przydawały się do prac przy wychowie matek. Nawet w katastrofalnym roku 2006, ze słabym wziątkiem latem i wczesną jesienią, karmiłem tylko niektóre rodziny produkcyjne. Choć rasy włoskie potrafią zapewnić czasem ogromne zbiory, te liczby trzeba jakoś zbilansować z dużą ilością pracy potrzebnej do ich jesiennego karmienia, transportu i rozwożenia syropu. Najbardziej opłaca się chować takie pszczoły, które potrafią wyprodukować duże plony miodu nie wymagając przy tym szczególnej uwagi. Primorskie znakomicie pasują do tego schematu – potrafią na koniec sezonu samodzielnie zgromadzić prawie cały niezbędny zimą pokarm, bez żadnej pomocy z mojej strony (ale pierwszy przyznam, że za to wiosną wymagają więcej uwagi niż włoszki – aby powstrzymać je przed rojeniem). Jeszcze zanim zacząłem hodować pszczoły primorskie, stwierdziłem, że metoda zimowania licznych nukleusów powoduje selekcję pod kątem oszczędności i wypełniania jesienią rodni miodem i pyłkiem. Z roku na rok te cechy umacniały się szybciej niż inne. W rzeczywistości wydawało się niemożliwe, by spowolnić lub zatrzymać ten proces. Na początku karmiłem odkłady solidną porcją syropu na jesieni i znowu na wiosnę – czasami napełniałem podkarmiaczki trzykrotnie w roku, pod koniec września, potem znowu w marcu i wczesnym kwietniu. Nawet moje oszczędne i bezobsługowe pszczoły lokalne, obsiadające po dwa korpusy, miały problem ze zgromadzeniem wystarczających zapasów i wychowaniem pszczoły zdolnej utworzyć porządny kłąb zimowy na 4-ramkowej przestrzeni. W lutym holowałem syrop na sankach po pasieczysku, aby je „uratować” do połowy marca, gdy zdołają już sobie coś nazbierać. Ale to się szybko zmieniło i w ciągu paru lat dla odkładów potrzeba było już tylko niewielkich ilości karmy. Nadejście pszczół primorskich przypieczętowało całkowity koniec karmienia, za wyjątkiem katastrofalnego roku 2006, gdy niektóre rodziny na dwóch korpusach i dwie trzecie nukleusów musiało otrzymać dodatkowe pożywienie.

Typowy korpus z podkarmiaczką jako zatworem dzielącym rodziny – konstrukcja, jaką od lat się posługuję, by rozmnażać nukleusy i testować matki
Typowy korpus z podkarmiaczką jako zatworem dzielącym rodziny – konstrukcja, jaką od lat się posługuję, by rozmnażać nukleusy i testować matki

Gdy resztki miodu opuszczą już odstojniki, a całe wyposażenie miodziarni zostanie wymyte i zmagazynowane na zimę, kończy się ostatnia większa praca sezonu. W drugiej połowie października pojawia się szansa na trochę wolnego, zanim dni staną się zbyt krótkie i nadejdzie paskudna pogoda końca jesieni i początku zimy. Mam jeszcze jedną ważną pracę do wykonania w pierwszej połowie listopada: znakowanie uli odkładowych i przewożenie ich na zimowe stanowiska. Po oznaczeniu wszystkich kolorowymi pineskami (pokazującymi pochodzenie matki, metodę oraz datę unasienniania), uliki są gotowe do transportu. Miałem z tym dużo zachodu, kiedy nukleusy woziłem z letnich pasieczysk i umieszczałem na daszkach rodzin produkcyjnych. Robiłem to po trochu, każdego ranka przewożąc jeden lub dwa ładunki po 25 ulików na stanowiska zimowe. Ale teraz większość rodzin odkładowych zimuje na paletach tam, gdzie zostały utworzone w czerwcu i lipcu. Rozwiązanie to oszczędza niezwykle dużo pracy i po pięciu latach doświadczeń z zarówno ciepłymi, jak i bardzo mroźnymi zimami uważam je za zupełnie wystarczające dla tych cennych rodzinek. Trzeba przewieźć zaledwie parę ładunków, aby wypełnić wszystkie palety w taki sposób, aby odkłady stały w grupach po cztery w komplecie.

Od tego ula wszystko się zaczęło
Od tego ula wszystko się zaczęło

A zatem z miodem zabezpieczonym w magazynie, gotowym do przetwarzania lub przekazania klientom, ze wszystkimi nukleusami na zimowych toczkach, nadchodzi czas, aby odetchnąć z ulgą, zwolnić tempo, obejrzeć parę meczów piłki nożnej i cieszyć się z ostatnich ciepłych dni kolejnego przepracowanego sezonu.

 

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/9-september-and-octoberfinish-extracting-feeding-and-moving-nucs Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Notatnik pasieczny cz. 10: Listopad, Grudzień – Owijanie uli, likwidacja rodzin upadających.

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/10-november-and-december-packing-bees-blowing-out-failing-colonies Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Z nadejściem listopada zaczynam pakować ule w zimowe owijki, poczynając od dwukorpusowych rodzin produkcyjnych. Jeżeli okaże się po kontrolnym uchyleniu korpusu, że wiele rodzin wykazuje objawy porażenia pasożytem, lub ma zbyt słaby kłąb zimowy, początek miesiąca spędzę na zaznaczaniu niezdolnych do zimowli. Ule te zostawiam bez zimowej owijki. Na początku grudnia, gdy już jest za zimno na latanie do sąsiadów, pszczoły z osłabionych rodzin wydmuchuję na ziemię i odzyskuję sprzęt.

Nie mam przekonania, że zdrowe, dobrze dostosowane rodziny na dwóch korpusach muszą być owijane na zimę, nawet tak daleko na Północy. Mnóstwo pszczół w naszej dolinie zimuje szczęśliwie rok po roku bez dodatkowej osłony za wyjątkiem izolacji pod daszkiem. Ale posiadam zestaw kanadyjskich woskowanych owijek tekturowych, których dorobiłem się w latach, gdy moje nukleusy zimowały na rodzinach produkcyjnych. Mini-rodzinki zdecydowanie korzystały na tym opakowaniu oraz górnej izolacji. Używam ich nadal u rodzin produkcyjnych, z 1,5 calowej (prawie 4 cm) grubości kawałkiem twardej pianki pod daszkiem przyciśniętym kamieniem dla zabezpieczenia przed deszczem i utrzymania wszystkiego w kupie. Łatwo i szybko się je zakłada, a przechowywane w suchym miejscu wystarczą na lata. Choć z pewnością pszczoły potrzebują ich tylko podczas najzimniejszej i wietrznej pogody, użycie owijek poprawia mi nastrój. Cała robota zajmuje zaledwie kilka chłodnych i słonecznych dni.

Pakowanie rodzin na zimę, po cztery ule na palecie
Pakowanie rodzin na zimę, po cztery ule na palecie

Istotniejszym zagadnieniem jest owijanie nukleusów, bowiem dla osiągnięcia optymalnych rezultatów potrzebują porządnej ochrony przeciwwiatrowej oraz pewnej izolacji. Dla ochrony tych rodzinek nie należy szczędzić wysiłków, gdyż stanowią one twarde jądro, prawdziwą siłę nieleczonej pasieki: nowe matki (oby lepsze niż poprzednie pokolenie) w otoczeniu ich własnych robotnic, kiedy stale obecne roztocza nie osiągnęły jeszcze zdolności geometrycznego wzrostu populacji. To dzięki tym pszczołom mogę utrzymać pasiekę bez zabiegów leczniczych i móc ją odbudować oraz rozwijać nawet po poważnych stratach w innych jej sekcjach.

Pomysł zimowania odkładów w grupach po cztery korpusy na palecie wziąłem od rodziny Pedersenów z Cut Knife w Saskatchewan. W dwóch artykułach opublikowanych w American Bee Journal ((ABJMay 1995: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives http://www.pedersenapiaries.ca/wintering_singles.html, ORAZ ABJ March 1996: Outside Wintering of Single Brood Chamber Hives Revisited. http://www.pedersenapiaries.ca/revisited.html, przyp. tłum.)) opisali, jak decyzja o podjęciu wychowu własnych matek i zimowli poza stebnikiem, od zestawów po dwa, do zestawów po cztery korpusy w jednej owijce na palecie, zwiększyła przeżywalność w zimie oraz zyskowność produkcji. Jeżeli mogą to robić w Saskatchewan, bez wątpienia ja też potrafię w subtropikalnym Vermont. (Miałem przyjemność spotkać kilkoro z Pedersenów w lutym i potwierdzić, że metoda zimowania dobrze się sprawdziła przez lata od publikacji artykułów. Powiedzieli mi także, że do ich miejscowości daleko na Północy warroza jeszcze nie dotarła!)

Dalsze pakowanie w papierową papę, na wierzchu płyty ze styroduru
Dalsze pakowanie w papierową papę, na wierzchu płyty ze styroduru

Na ile potrafię ocenić po pięciu latach doświadczeń, w tym dwóch z bardzo długą i mroźną zimą, ta metoda opakowywania i zimowania rodzin nukleusowych jest tak samo skuteczna jak każda inna, o której słyszałem. Zimowla nukleusów na dwukorpusowych rodzinach sprawdza się doskonale, dopóki te rodziny nie są zbyt porażone warrozą. Kiedy zacząłem na serio podążać w kierunku zaprzestania wszelkich form leczenia w pasiece, zrozumiałem, że muszę znaleźć inne miejsce i metodę zimowli odkładów. Jak do tej pory zimowanie ich na dedykowanych pasieczyskach, z o wiele mniejszą izolacją niż stosują Pedersenowie, było całkiem udane. Jedyną wadą, jaką dostrzegam, jest zagrożenie, że pod koniec długiej zimy, gdy przyjdzie pora na pierwsze loty oczyszczające, będą kompletnie zagrzebane w śniegu.

Nukleusy zapakowane na zimę, 4 korpusy w jednej owijce
Nukleusy zapakowane na zimę, 4 korpusy w jednej owijce

Najlepiej jest pakować nukleusy w owijki „dokładnie we właściwym czasie”, podczas słonecznych dni listopada, lub nawet na początku grudnia. Temperatura jest wystarczająco niska, by utrzymać pszczoły przez cały dzień w kłębach, ale jeszcze nie ma śniegu i lodu gromadzących się na paletach. Problem polega na tym, żeby czekanie na „właściwy czas” nie zmieniło się w „już za późno”. Staram się zakładać owijki podczas mrozów, aby utrzymać pszczoły w ulach przynajmniej przez kilka dni po zapakowaniu. Latają przecież z tak wielu wylotków na każdej palecie (czasami z 6 lub 8). Zanim przepchnę ule bliżej siebie, zakładam siatki na wylotki otwarte do środka zestawu. Inaczej niektóre kłęby mogą przesunąć się do ciepłej, ciasnej przestrzeni pomiędzy ulami, albo wręcz przenieść z jednego do drugiego. Moi znajomi ze Skandynawii przekonali mnie, by spróbować umieścić izolację pod ulami, podobnie do tej z daszków. Po kilku latach prób zacząłem kłaść izolację z twardej pianki stroną ofoliowaną w dół pod każdym ulem odkładowym. Płyty przycinam na wymiar w taki sposób, aby weszły w środek olistwowania dennicy, a gdy zdarzy się, że są odrobinę grubsze niż listwy i wystają poniżej, ułatwia to przesuwanie ula po palecie.

Po zdjęciu daszków z danej grupy, zsuwam ule razem. Na górę kładę ocieplające arkusze ze styroduru, na powałki z worków po ziarnie. Te worki w pewnym stopniu zapewniają wentylację i odprowadzanie wilgoci z górnej części kłębu, który ma dosyć miejsca, by zgromadzić się tuż poniżej dla zachowania ciepła. Od wielu lat nie używam żadnej innej górnej wentylacji, a zdrowym pszczołom znakomicie taki układ pasuje. Zachowane zostaje ciepło kłębu, który pozostaje cichy i suchy, a nadmiar wilgoci osadza się na przedniej lub tylnej ściance korpusu. Czasami woda wycieka przez wylotek tworząc okropnie wyglądający sopel, ale pszczołom w środku jest ciepło i sucho. Podwyższoną aktywność w zimie wykazują tylko rodziny chore – porażone zwykle przez warrozę. Wytwarzają one przez to za dużo wilgoci, która wchodzi w kontakt z pszczołami oraz plastrami. Ponieważ od kilku lat pozwalam roztoczom szaleć na pszczołach, z czego wynikają trudne do przewidzenia straty wśród nukleusów każdej zimy, zwiększam odrobinę górną wentylację. Zdrowe rodziny nie wydają się jej potrzebować, ale te, które zginą w trakcie zimy, mogą wyschnąć do czasu, aż kiedyś w kwietniu przystąpię do zdejmowania zimowych opakowań. Pozwala to zachować plastry w znacznie lepszym stanie. Wystarczy tylko przed położeniem płatu izolacji odgiąć worek po ziarnie na pół cala i odsłonić górne beleczki ramek, aby w razie potrzeby plastry wysychały, nie powodując przy tym jakiejkolwiek szkody dla zdrowych kłębów pszczelich. Następnie mocuję zszywkami wokół czterech korpusów ulowych przecięty wzdłuż kawałek papy podkładowej na bazie papieru. Wycinam w nim wcześniej otwory na wylotki. Dla przytrzymania zaginam górną krawędź papy i przypinam zszywkami do styroduru na powałkach. Aby umożliwić ucieczkę wilgoci, a nie narazić pszczół na przeciągi, robię kilka szczelin po każdej stronie w górnych rogach, w zagięciach papy. Owijanie kończę przykryciem całości jednym, lub dwoma kawałkami ciężkiej papy dachowej, położeniem na niej dwóch daszków i przymocowaniem wszystkiego przy pomocy sznurka.

Zimowla podwójnych nukleusów w owijkach
Zimowla podwójnych nukleusów w owijkach

Zwykle związanie sznurkiem ostatniego czteropaku nukleusów kończy prace na pasieczyskach w danym sezonie – może za wyjątkiem przycinania krzaków, jeżeli trafią się słoneczne i bezśnieżne dni. Ale jeżeli wytypowałem wiele rodzin do „wydmuchania” na ziemię, praca ta może się przedłużyć do grudnia, aż do śniegów. Ważne, aby temperatura była wystarczająco niska, aby pszczoły „wydmuchane” z upadających rodzin nie poleciały do tych silnych, zdolnych do przetrwania. To ponura robota, ale pozwala zachować ule w doskonałym stanie, bez nadmiarowej wilgoci i pleśni, a także oszczędza mnóstwo czasu na wiosnę. Najlepiej wyprzedzać nieuchronne, jeżeli to możliwe. Od kilku lat nie musiałem wykonywać tej pracy, ale bez wątpienia w przyszłości jeszcze będę miał okazję.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/10-november-and-december-packing-bees-blowing-out-failing-colonies Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Notatnik pasieczny cz. 11: Grudzień – Podsumowanie.

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/11-decemberconclusion Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Zatem po prawie roku wróciliśmy do miejsca, z którego zaczęliśmy ten cykl artykułów, wykonując ostatnią pracę na powietrzu w danym sezonie – topienia wosku z odsklepin któregoś grudniowego dnia. To dobra praca, aby zwieńczyć sezon. Nie ma już nic do roboty, jak tylko doglądać pasieczysk od czasu do czasu. Wkrótce nadejdzie pora wycofania się do domu, odpoczynku i radości z czasu, gdy jeden sezon się zakończył, a drugi wciąż wydaje się odległy. Jak zawsze pozostaje wiele do przemyślenia… Zakończę w tym miejscu kilkoma ważnymi refleksjami, które, mam nadzieję, pomogą każdemu, kto zechce skorzystać z tego cyklu artykułów.

Z konieczności te strony pisałem z wielomiesięcznym wyprzedzeniem w stosunku do ich publikacji – czasami nawet rok wcześniej. Nie mogę zatem powiedzieć, co się dzieje pod koniec roku 2007. Musicie do mnie napisać, lub zadzwonić, aby się dowiedzieć, jak stoją sprawy. Wszystko opisane na niniejszych stronach pochodzi z mojego prawdziwego doświadczenia w prowadzeniu pasieki, ale starałem się dopasować je do pewnego „idealnie uśrednionego” sezonu, jak również wspomnieć o paru możliwych skrajnościach, które należy wziąć pod uwagę. Opisanie jednego, konkretnego sezonu mogłoby wprowadzać w błąd, jako że w dzisiejszych czasach mogą one się bardzo różnić. Dla przykładu zatem opiszę, co działo się w roku 2005 oraz 2006, które różniły się od siebie tak bardzo, jak tylko dwa sezony pszczelarskie mogą się różnić.

Moje trutowisko w Dolinie Champlain
Moje trutowisko w Dolinie Champlain

Zimną wiosną 2005 roku pszczoły nie spieszyły się ze startem. Po takiej sobie zimie zanotowałem dość poważne straty (40-50%). Jak zwykle najwięcej osypało się rodzin produkcyjnych. Na początku poczułem się nieco zdemotywowany tą sytuacją, ale sprzedałem trochę pszczół i poczyniłem plany optymalizacji rezultatów z pozostałych rodzin. Kiedy zmniejszy nam się liczba pni, każdemu możemy poświęcić więcej czasu i uwagi. Po wyborze odpowiednich reproduktorek większość rodzin produkcyjnych otrzymało nowe matki z zimowanych mini-nukleusów. Przed przeniesieniem nukleusów na standardowej ramce z zimowych toczków, wyrównałem ich siłę i użyłem jako źródła zasklepionego czerwiu, bowiem stały się już zbyt silne dla objętości jednego półkorpusu. Wyprodukowałem niedużą partię wczesnych mateczników i trzy pasieczyska produkcyjne wypełniłem odkładami zbudowanymi z zasklepionego czerwiu i obsiadającej pszczoły pochodzących z przezimowanych nukleusów.

(Przenoszenie zasklepionego czerwiu do odkładów z matecznikami stanowi metodę usuwania warrozy z rodziny oddającej czerw, a następnie pozbawia roztocza dobrych warunków do reprodukcji w ich nowym domu.)

Te wczesne odkłady założyłem w korpusach dzielonych – po dwie rodzinki w jednym, by mieć pewność, że bez względu na warunki pogodowe każdy wychowa nową matkę z moich mateczników. Później nowe matki na czas pożytku zostały ograniczone do jednego korpusu przy pomocy kraty odgrodowej. Po zakończeniu tej pracy resztę przezimowanych nukleusów przewiozłem na pasieczyska produkcyjne i dałem im standardowe ustawienie w postaci dwóch korpusów gniazdowych, kraty odgrodowej oraz miodni.

Kiepska wiosna przerodziła się w bardzo pomyślne lato, z pogodą doskonałą dla wziątku aż do jesieni. Odebrałem znakomite zbiory miodu, średnio 115 funtów (ok. 57kg) na ul. W normalnym czasie uzyskałem też duży plon nowych odkładów. Pszczoły odciągnęły też mnóstwo węzy. Nie było potrzeby karmić na jesieni, nawet rodziny na 10 ramkach w gnieździe zebrały dość zapasu zimowego już po odebraniu im nadstawek miodowych. A co najlepsze, po trzech i pół roku od ostatniego leczenia, rodziny produkcyjne szły do zimy w doskonałej kondycji, prawie bez oznak stresu.

ilne, szczęśliwie przezimowane mini-nukleusy (4 rodzinki w jednym korpusie) na wiosnę roku 2006
Silne, szczęśliwie przezimowane mini-nukleusy (4 rodzinki w jednym korpusie) na wiosnę roku 2006

Teraz rok 2006. Doskonałe warunki dla pszczół ciągnęły się przez zimę 2005-2006, jedną z łagodniejszych, jakie odnotowano. Wiosna przyszła wcześnie, ze słoneczną pogodą i doskonałym wziątkiem pyłkowym w kwietniu. Byłem wniebowzięty widząc, jak 90% moich pszczół przeszło przez zimę w bardzo dobrej kondycji, cztery lata po ich ostatnim leczeniu. Byłem – przez jakieś dwa dni. Wkrótce stało się jasne, że pszczoły rozwijają się znacznie szybciej, niż jestem to w stanie opanować. Wtedy, około 8 maja, w środku moich rozpaczliwych prób nadążenia za tym wielkim, przedwczesnym wzrostem 800 rodni, pogoda się odmieniła. Zaczął padać deszcz i weszliśmy w prawdopodobnie jeden z najgorszych sezonów pszczelarskich, jakich kiedykolwiek doświadczyliśmy w tej okolicy. Nie pamiętam, czy zdarzył się choć jeden dzień pomiędzy 10 maja i 4 lipca, żeby nie padało. Szykowałem pierwsze odkłady dla klientów nosząc pelerynę, kapelusz pszczelarski i mokre rękawice. Przydałaby się jakaś amfibia. Wkrótce nie mogłem już dotrzeć do wielu pasieczysk. Nawet podczas deszczu zaczęły wychodzić roje, które wisiały na drzewach nieraz nawet po kilka dni, aż wreszcie odlatywały… Któż to wie dokąd? Nie sądzę, aby którykolwiek z nich zdołał przetrwać. Najpierw sądziłem, że to tylko moje pszczoły oszalały, ale wszyscy wokół mieli te same kłopoty, bez względu na odmianę pszczół, jakie posiadali. W rodzinach, które się nie wyroiły, matki przestały czerwić. W końcu czerwca, gdy pszczoły osiągają szczyt populacji, większość nie miała w ogóle, lub bardzo mało czerwiu i nie dało się ocenić, czy w ogóle mają matkę. Brakowało czerwiu do tworzenia letnich odkładów o zwykłej porze.

W połowie lipca pogoda nieco się poprawiła, ale szkoda już się stała. Rodziny potrzebowały resztę sezonu, aby choć częściowo odbudować siłę. Parę gorących dni podczas kwitnienia lipy dało jedyny wart odnotowania letni wziątek nektarowy. Kiedyś się dowiedziałem, że niedostatek światła słonecznego w maju i czerwcu ogranicza zdolność roślin strączkowych do produkcji cukrów. Wygląda na to, że tak właśnie się stało w 2006 roku. Mimo przyzwoitej pogody w sierpniu połączonej z niezłym kwitnieniem, w ulach niewiele przybywało. Przez maksymalne opóźnienie procedury wychowu matek zdołałem zaspokoić wcześniej obiecane potrzeby klientów. Zmniejszony plon odkładów ostatecznie zdołałem uzyskać dosłownie ciułając ramki z czerwiem. Jak już wspomniałem wcześniej w tym cyklu artykułów, żaden z odkładów nie zdołał rozwinąć się ponad początkowe 4 ramki. Pogoda była tak zła, że nie mogłem skorzystać ze swojego odizolowanego pasieczyska. Warunki tam zawsze były trudniejsze niż niżej w dolinie.

Muszę przyznać, że mogą się przydarzyć gorsze lata dla pszczół niż 2006 rok, ale trudno o bardziej frustrujący sezon dla pszczelarzy. Pomimo dodatkowej pomocy, ciągłej pracy i podejmowania słusznych decyzji, panował wciąż wielki bałagan. Odporna i stabilna pasieka musi jednak umieć przechodzić najgorsze wstrząsy, stale przynosić dochód i zabezpieczyć potencjał rozwojowy na lepsze czasy. Nawet po takim sezonie wyniki z nieleczonej pasieki, włączając produkcję miodu, nukleusów i matek, podnosiły na duchu. Oto parę rzeczy, które zapisałem na plusie w tym, wydawałoby się, katastrofalnym roku:

  • Wszyscy klienci otrzymali zamówione nukleusy, a sprzedałem ich łącznie więcej niż kiedykolwiek przedtem.
  • Zbiory miodu z roku 2005 zbilansowały te z 2006.
  • Opóźniając proces wychowu matek o tydzień w stosunku do normalnego terminu, uzyskałem unasiennione królowe dla wszystkich klientów oraz dla nowej serii odkładów.
  • Odwirowałem ponad połowę średniego zbioru miodu, średnio 59 funtów (29 kg) na ul, i nie pytajcie mnie, w jaki sposób.

Zatem dzięki powstrzymaniu się od zdyskontowania korzyści odniesionych w 2005 roku (w miodzie i odkładach), zwrot za rok 2006 był całkiem niezły. Negatywne ekonomiczne skutki roku 2006 dadzą się odczuć w 2007. Do tego czasu, miejmy nadzieję, pogoda ulegnie poprawie pozwalając na lepsze zbiory miodu i pszczół. Pomimo poważnych zakłóceń programu hodowlanego, w każdej sekcji pasieki mam zdrowe i pełne wigoru pszczoły, zdolne ją utrzymać i wykorzystać nadarzającą się poprawę warunków. Wymieniłem tak różne uwarunkowania lat 2005 i 2006 by ukazać, że plan przedstawiony na tych stronach można traktować wyłącznie jako zarys, punkt wyjścia, który należy dostosować do waszej lokalizacji, osobowości oraz anomalii pogody. A wszystko na to wskazuje, że w nadchodzących latach osobliwości pogodowych może nam tylko przybyć. Klucz to elastyczność, ale fundamentalne według mnie jest podzielenie energii pasieki na produkcję miodu, nukleusów oraz wychów matek. To pozwala na łączenie rezultatów hodowli ze stabilnością i odpornością niezbędną do przezwyciężenia naszych obecnych problemów ze zdrowiem pszczół, pogodą i gospodarką. Należy też wciąż mieć na uwadze, że nie istnieje żadna specjalna pszczoła, którą można podłączyć do aktualnego niezdrowego systemu pszczelarstwa i w ten sposób rozwiązać wszystkie jego problemy. Tylko przez nieustanną ewolucję systemu łączącego pracę hodowlaną i metody chowu pszczół, możemy liczyć na przezwyciężenie tych trudności.

Zdjęcie z roku 2011 - od 20 lat korzystam tylko z własnych nukleusów i matek, aby wyrównać zimowe straty. Tylko w dwóch sezonach nie miałem odkładów na sprzedaż
Zdjęcie z roku 2011 – od 20 lat korzystam tylko z własnych nukleusów i matek, aby wyrównać zimowe straty. Tylko w dwóch sezonach nie miałem odkładów na sprzedaż

Na koniec mam dobrą wiadomość, która być może z początku na taką nie wygląda. Wyjaśnienie zajmie trochę miejsca…

Pszczelarstwo, ma wątpliwy zaszczyt stanowić pierwszą część przemysłowego rolnictwa, która w zasadzie uległa rozkładowi. Przestańmy udawać, że jest inaczej. Nie mamy już pszczół, które mogłyby zapylać nasze plony. Za każdym razem, kiedy załamuje się populacja tych owadów, odpowiadamy na to działaniami, które poddają ją jeszcze większemu stresowi, zamiast go zmniejszać: częściej je przewozimy, poddajemy działaniom jeszcze bardziej toksycznych substancji, albo wypełniamy ule jeszcze słabiej przystosowanymi pszczołami. Zrzucamy winę na pogodę, roztocza, potrzeby rynkowe, nowe choroby, klientów, Chińczyków, Niemców, (uzupełnij swoim ulubionym kozłem ofiarnym), innych pszczelarzy, środowisko naukowe, ceny benzyny, globalne ocieplenie – robimy to wszystko, zamiast stawić czoła prawdziwej przyczynie. A prawda jest taka, że tracimy umiejętność zajmowania się żyjącymi stworzeniami. Dlaczego?

Nie korzystam z telewizji ani komputerów, gdyż wierzę, że zwłaszcza na dłuższą metę, niszczą cierpliwość, pokorę i poczucie czasu niezbędne do opieki nad żywymi istotami. Ale to tylko jeszcze jeden przykład o wiele głębszych przyczyn, dla których tracimy zdolność do budowy związku z Naturą. Żyjemy w kulturze, która przetrwania, rozwoju i poczucia bezpieczeństwa upatruje w zużywaniu zasobów i przywłaszczaniu pracy innych. Posunęło się to już tak daleko, że utraciliśmy wizję i poczucie, jak żyć tworząc lepszy świat, zamiast zużywać ten, który mamy. Takie nastawienie spełniało nasze materialne potrzeby, kiedy wydawało się, że do naszej dyspozycji mamy nieograniczone zasoby Ziemi. Ale dziś, gdy niemal każdy może dostrzec ich skończony charakter, rośnie konkurencja i stajemy się swoimi własnymi drapieżnikami, walcząc o to, co jak sądzimy, potrzebujemy i czego pragniemy. W toku degradacji Natury, kolejne pokolenia roślin, zwierząt, ludzi i pszczół stają się wciąż słabsze od poprzednich.

Tymczasem w głębi serc i umysłów od dawna wiemy, jak niszczycielska to postawa oraz że istnieje inna droga…

Jedna z moich asystentek, Jean Hamilton, podczas pracy w warzywniku
Jedna z moich asystentek, Jean Hamilton, podczas pracy w warzywniku

W opowiadaniu Lwa Tołstoja „Ziarno jak kurze jajo”, chłopi znajdują przy drodze ziarno pszenicy wielkości kurzego jaja. Składają je w darze carowi, który nakazuje, by stawił się u niego ktokolwiek, kto coś wie o tym ziarnie oraz jak je uprawiać. Na wezwanie przybywa tylko jeden chłop. Niosą go jego dwaj niewiele młodsi synowie. Mężczyzna jest ślepy i prawie głuchy, ale czując wielkie ziarno w dłoniach powiada: „Nie, nigdy nie widziałem, by u nas rosła taka pszenica, ale kiedyś mój ojciec o tym wspominał, jego zapytajcie.” Wreszcie prowadzą przed cara ojca tego starego człowieka. Porusza się on o kulach, ale bez niczyjej pomocy. Po obejrzeniu ziarna, mówi: „Cóż, kiedyś, za moich czasów, pszenica była większa, ale nigdy nie uprawiałem takiej wielkiej. Słyszałem za to od ojca, że uprawiał takie ziarno, lepiej jego zapytajcie.” Gdy przyprowadzają przed oblicze cara ojca tego drugiego człowieka, ten wchodzi swobodnie, ma ostry słuch i wzrok, a oczy błyszczą spod bujnej czupryny i znad wielkiej brody. „O, tak” powiada, „takie ziarno sialiśmy za mojej młodości. Żyliśmy wtedy po bożemu. Nie było własności ziemi, ani pożądania rzeczy bliźniego. Wszyscy uprawialiśmy Bożą Ziemię dla radości pozostawania częścią stworzenia. Byliśmy szczęśliwi z tym, co mieliśmy i zawsze nam wystarczało…”

Siła do samoodnowy Natury może zostać wykorzystana tylko przez stawianie pracy dla dobra innych żyjących stworzeń ponad sobą samym. Jeżeli zdołacie to zrobić w umiejętny sposób, wyzwoli się wielka energia. Jeżeli przekarzecie ją z powrotem do świata Natury, uwolni to jeszcze więcej energii, pozwalając żyć z produktów ubocznych tego procesu i zarazem wspomóc odnowę Przyrody.

W miejscu, do którego dotarliśmy, naprawdę zdrowe pasieki nie mogą zostać kupione, sprzedane, pożyczone, ukradzione lub przejęte w jakikolwiek inny sposób. Nie mogą być nawet przez kogokolwiek posiadane – muszą się stale odnawiać, jedna po drugiej, przez ciągłą, staranną i twórczą pracę. Dziś wiem, że kolejne pokolenia pszczół nie muszą być słabsze od poprzednich. Widziałem ten proces działający w odwrotnym kierunku i rozumiem, na czym on polega. Nawet po całej pracy, jaką wykonałem w celu poprawy stabilności i odporności pszczół, doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy może zniszczyć pasiekę, poziom życia, czy życie samo w sobie. Ale cokolwiek się nie wydarzy, nikt już nie może mi opowiadać o nieuchronnym upadku pszczoły miodnej i pszczelarstwa. Wystarczy zmienić nastawienie, by zbliżyć się do właściwych odpowiedzi, a zewsząd pojawi się mnóstwo inspiracji i wskazówek. Praca może wydawać się ciężką, ale tylko dlatego, że do niej nie przywykliśmy. Jeżeli troszczymy się o przyszłe pokolenia oraz istoty, które żyją razem z nami na Ziemi, musimy przestać oczekiwać od innych rozwiązania naszych problemów. Powinniśmy się od nich uczyć i przyjąć na siebie swoją część pracy, a nie ciągle tylko brać. Taka praca daje o wiele więcej satysfakcji i poczucia znaczenia, niż cokolwiek, co można dziś robić. Stare pszczelarstwo umiera, a nowe w bólach się rodzi. Wybierasz się na pogrzeb, czy asystujesz przy porodzie? Musisz wybrać, gdyż oba wydarzą się równocześnie.

Autor Kirk Webster
Autor Kirk Webster

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/11-decemberconclusion Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2007

Kilka słów o tym czy „niehumanitarnym” jest zostawianie słabnących rodzin pszczelich na śmierć.

$
0
0

Tłumaczenie i komentarz dwóch naszych kolegów do krótkiego tekstu Salomona Parkera pt. „A Few Words about the Inhumanity of Allowing Weak Colonies to Die”. Tekst pochodzi ze strony: http://parkerbees.blogspot.com/2017/04/a-few-words-about-inhumanity-of.html Tłumaczenie opublikowano za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2017

Chciałbym poświęcić kilka słów na skomentowanie twierdzenia, że pozwalanie na śmierć słabych rodzin jest „niehumanitarne”.

Po pierwsze, każdy organizm umiera. Wszyscy się z tym zgodzimy. Ale to punkt, który gubi się w całej tej dyskusji. Tak więc każda pszczoła kiedyś umrze, pytanie kiedy i jak.

Po drugie pszczoły są owadami. Owady nie są długowieczne. Pszczoły miodne żyją około sześciu tygodni. Ich życie jest krótkie i pełne pracy. W przeciwieństwie do ludzi, których biologia przystosowała do długiego życia i wyposażyła w wysoką inteligencję, pszczoły żyją krótko i mają ograniczoną liczbę wyuczonych zachowań.

Po trzecie, one odczuwają w inny sposób niż my, mają inaczej zbudowany system nerwowy, przechodzą inne cykle życiowe, a na dodatek są zimnokrwiste (zmiennocieplne).

Po czwarte, pozwolenie na śmierć pnia jest czymś zupełnie innym niż pozwolenie na śmierć dziecka czy domowego pupila. Ul jest organizmem kolektywnym. I jak już wspomniałem, jest zimnokrwisty. Rodzina pszczela, która umiera zimą po prostu powoli przestaje funkcjonować. Gdy rodzina umiera latem, część robotnic przyłączy się do nowych uli. W końcu wszystkie owady i tak ostatecznie umrą.

Po piąte, w zasadzie tak naprawdę powiedziałbym, że bardziej niehumanitarna jest wymiana matki w ulu, czyli fizyczna interwencja polegająca na własnoręcznym zabiciu długo żyjącego owada.

Po szóste, krótki cykl reprodukcyjny pszczół pozwala im znacznie szybciej dostosować się niż ludziom. Tak musi być, ponieważ one nie mają takiej mocy mózgu i nie żyją wystarczająco długo, aby mogły by się uczyć. Są całkowicie odmienne od ssaków, a w szczególności od ludzi.

Nie sposób nazwać niehumanitarną śmierci istoty żywej, która nastąpiła w sposób naturalny. Nie sposób nazwać niehumanitarnym brutalne zabicie i zjedzenie gazeli przez geparda. Tak się właśnie sprawy mają. W ten sposób funkcjonuje nasza planeta. Niehumanitarność określa to jak traktujemy ludzi i inne zwierzęta, powodując ich niepotrzebne cierpienia w procesie hodowli i zabijania ich. Nie jest niehumanitarnym pozwolić rodzinie owadów przestać istnieć na swój własny sposób, dlatego, że nie ma genetycznych narzędzi do poradzenia sobie z chorobą. To natura. Nie tylko tak się rzeczy mają ale też tak się mieć powinny. Pszczelarstwo bez leczenia ma na celu przywrócenie naturalnej równowagi pszczołom i nie ingeruje w sprawy, z którymi owady powinny sobie same poradzić. Zdziczałe pszczoły, które otrzymujemy z naszych wspaniałych ocalałych pszczół, właśnie to robią.

Salomon Parker 2017

Humanitaryzm ;)
Humanitaryzm ;)

Pszczelarze, którzy nie leczą swoich pszczół i stosują selekcję naturalną w zakresie chorób pszczół (treatment-free beekeeping), często spotykają się z zarzutami męczenia pszczół czy znęcania się nad nimi (w wersji ostrej) lub „niehumanitaryzmu” względem pszczół (w wersji łagodnej).

Jako osoba trzymająca pszczoły bez leczenia postanowiłem odnieść się do tych zarzutów z naszej perspektywy (mojej i Salomona Parkera: wieloletniego posiadacza hobbystycznej stabilnej przynoszącej zyski pasieki bez leczenia). W tym celu postanowiłem przetłumaczyć pewien prosty acz konkretny tekst Salomona, pochodzący z jego bloga i opatrzyć go swoim komentarzem.

Pragnę dodać, że nie jest moją intencją przekonywać kogokolwiek do zaprzestania leczenia, wymiany matki, sztucznego unasienniania, albo twierdzić, że moja droga jest jedynie słuszna. Przedstawiam tylko inny punkt widzenia i polemizuję z argumentami, że nieingerowanie w naturalną śmierć rodziny pszczelej to znęcanie się nad zwierzętami.

Przede wszystkim chciałbym odnieść się do punktu czwartego argumentacji Salomona. Rodzina pszczela ginie z powodu chorób zwykle w okresie chłodów. Pojedyncza pszczoła, która jest organizmem zmiennocieplnym, podczas wychładzania swojego organizmu po prostu spowalnia metabolizm i można powiedzieć, że niejako powoli usypia aż do powolnej śmierci. Nie wydaje się to być śmiercią, którą można opisać jako drastyczną czy okrutną. Zresztą nawet dla zdrowej rodziny pewien osyp zimowy jest przecież nieunikniony. Zresztą podczas badań naukowych czy niektórych praktyk pasiecznych pszczoły też są często schładzane lub poddawane działaniu dwutlenku węgla aby się nie poruszały przez jakiś czas. Jeżeli tego nie uznajemy za znęcanie się nad zwierzętami, choć jest to ewidentną mocną ingerencją człowieka w życie zwierzęcia, w sposób jaki ono prawdopodobnie nie chce, to tym bardziej naturalna śmierć pszczoły z powodu wychłodzenia, nie może taką być z punktu widzenia człowieka. Z powodów oczywistych cały czas poruszamy się w obszarze punktu widzenia czy perspektywy człowieka.

Bardziej drastyczną śmiercią wydaje się samobójcza śmierć z powodu użądlenia, kiedy za torebką jadową wychodzi z pszczoły cześć jej wnętrzności. Czy idąc tym – moim zdaniem zwodniczym – tropem,należy uznać, że posiadanie bardziej obronnych pszczół jest znęcaniem się nad nimi? Oczywiście, że nie.

Porównania nieleczenia pszczół do nieleczenia dziecka są nie tylko nietrafione dlatego, że pszczoły bardzo różnią się od ssaków i od ludzi. Ale też dlatego, że po prostu prawie nikt nie traktuje posiadanych przez siebie pszczół jak dzieci. Nawet jeśli często je antropomorfizuje. Po prostu.

Rozszerzę też argument piąty Salomona. Wymiana matki nie tylko wydaje się bardziej drastyczną i okrutną śmiercią dla długowiecznego owada, ale także jest działaniem wbrew pozostałym pszczołom w rodzinie. Pszczelarze często mówią, że ratują jakąś rodzinę wymieniając matkę czyli zabijając jedną z nich. Otóż pszczelarze nie ratują w ten sposób rodziny pszczelej, ale zasiedlony ul. Bowiem gdy tylko krótkowieczne robotnice wymienią się na córki nowej matki, to żadna z jednostek kolektywnego superorganizmu nie będzie genetyczną kontynuacją poprzedniej rodziny. A to znaczy, że będzie to nowy superorganizm, nowa rodzina pszczela, a wszystkie pszczoły z poprzedniej rodziny i tak umrą. Prawdopodobnie w większości wypadków nie doczekując wiosny. Z punktu widzenia biologii czy genetyki jest to analogiczne do śmierci jednej rodziny i zasiedlenia tego samego ula nową rodziną. Dzięki zabiegowi wymiany matki uzyskuje się jednak ciągłość zasiedlenia ula, co jest po prostu oszczędnością dla pszczelarza. Jeżeli jednak rodzina pszczela miałaby przeżyć a stara matka umrzeć, to podczas cichej wymiany, czy ewentualnie wychowania matki ratunkowej, dorobią się jej następczyni i swojej siostry, genetycznej kontynuatorki superorganizmu rodziny pszczelej. Tak więc dawanie szansy słabnącej rodzinie pszczelej na poradzenie sobie z kryzysem i ewentualne odchowanie własnej nowej matki nie wydaje się większym znęcaniem się (posługując się argumentem oskarżających) nad pszczołami niż likwidacja rodziny przez celowe zabicie ich królowej, najważniejszej pszczoły w rodzinie.

Podobnie niezbyt przyjemnym dla pszczół wydają mi się badania, eksperymenty, sztucznie unasiennianie, które wiążą się najczęściej z ich usypianiem, a także likwidacja tzw. ramki pracy czy przycinanie skrzydełka matce pszczelej. Nie twierdzę jednak, że jest to znęcanie się i męczenie pszczół. Dlaczego? Dlatego, że punkt widzenia człowieka i ocena działań ludzkich zależy m.in. od intencji podejmującego działanie. Nasz punkt widzenia jest zapewne inny niż podnoszących takie oskarżenia w naszym kierunku. My, nieleczący pszczelarze, nie traktujemy pszczół w nieleczonych rodzinach jak domowych pupili, tylko jak dzikie lub zdziczałe zwierzęta i to nas zapewne różni. Chociaż jeśli miałbym się czepiać, to domowego pupila, też raczej się nie „wymienia”, kiedy przestanie tak pięknie szczekać lub miauczeć, jakbyśmy chcieli.

Partacz pasieczny

 

Co ma wspólnego śmierć rodziny pszczelej z humanitaryzmem? Zacząłbym te rozważania od uznania prostego faktu, że… nic. Po drugie ośmielę się stwierdzić, że warroza, nosemoza, zgnilec oraz inne pszczele boże dopusty nie mają nic wspólnego z etyką i moralnością. Tak po prostu działa natura. I jestem przekonany, że poza kilkoma co bardziej sentymentalnymi, większość pszczelarzy doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Takoż rozumieją, że pszczoły nie są i nie mogą być zwierzątkami domowymi, nie kochają nas, ani nie nienawidzą. Bo są owadami – a my jednym z wielu czynników środowiskowych, z którymi próbują sobie poradzić. Zgodnie z zapisanym w nich skomplikowanym „programem”, który kieruje zachowaniami pojedynczych pszczół składających się na rodzinę pszczelą. Pszczelarze zaś, ponieważ natura wyposażyła ich w rozum, starają się wykorzystać naturalne skłonności pszczół ku własnej korzyści. A „ratowanie pszczół”, „pomaganie pszczołom” proszę włożyć między brednie. Pszczół zarówno w Polsce jak i na świecie w ostatnich latach przybywa, a straty zimowe nie potrafią na razie tego trendu odwrócić.

Zarówno pszczelarze, którzy nazywają siebie „naturalnymi”, jak i ci, którzy nie uważają za konieczne przypinać sobie żadnej łatki, z entuzjazmem manipulują posiadanymi rodzinami pszczelimi zgodnie z własnym widzimisię. Stwierdzenie, że coś może owadom pomóc lub zaszkodzić, pochodzi z naszego obszaru pojęciowego, z naszego życia, które jest złożone, oparte w dużej mierze o czynności rozumu, który lubi sobie wyobrażać to i owo.

Obłuda, jak prawi przysłowie, jest hołdem występku złożonym cnocie. A ponieważ w umieraniu pni nie znajdziesz zbrodni, odrzućmy i obłudę. Przyznajmy otwarcie, że po prostu lubimy pszczelarzenie. Kochamy poszczególne jego aspekty, jak zbiory miodu, pyłku, propolisu, mleczka, jadu, namnażanie rodzin, obserwacje, jak rosną, pracę z rójkami, a nie zapominajmy o wszelkich czynnościach pobocznych, jak stolarka pasieczna i pszczelarskie imprezy. Przy czym właśnie zbiory miodu łączą pszczelarzy wszystkich krajów i dlatego wymieniłem je na pierwszym miejscu. Bo chyba każdy chciałby, choćby od czasu do czasu, uszczknąć bodaj odrobinkę, przynajmniej z nadwyżki produkcji, o ile taka się pojawi. Zatem nie opowiadajmy bzdur, że zależy nam, aby nasze pszczoły były zdrowe, bo i tak ostatecznie wszystko przeliczamy na miód. Pragniemy zbiorów.

Acz nie tylko. Doświadczamy obcej profanom radości, kiedy na wiosnę widzimy ruch na wylotkach, bo to oznacza, że cały poprzedni sezon nie poszedł tak zupełnie na marne. Pszczoły żyją. I to nas cieszy, bo w nadchodzącym sezonie znowu mamy szansę na zbiory miodu. Czyli pragniemy też przyszłych zbiorów.

Ale pszczoły mogą też nie przeżyć. I tego się boimy. Nie zakłóca nam jednakowoż nocnego wypoczynku duszny dylemat, czy aby nie za mało kochamy swoje krainki, buchwasty, kaukazy. Po prostu boimy się, że z takim trudem i nakładem kosztów przez lata budowana pasieka w parę zimowych miesięcy przemieni się w stertę drewnianych (poliuretanowych, styropianowych, innych) pudeł pełnych ramek. Boli nas śmierć żywych istot, bo to one są kluczową częścią naszej pasieki. Po prostu nie chcemy kolejnej wiosny szukać na rynku przezimowanych rodzin pszczelich na sprzedaż. Pragniemy mieć własne, które przeżyły zimę i są gotowe do kolejnego sezonu pracy. Czyli to, na czym wszystkim pasiecznikom zależy, to kręcąca się, niczym dobrze naoliwiona maszyna, pasieka pełna pszczół gotowych wypracować nadwyżkę miodu. Rok do roku.

Między pszczelarzami naturalnymi a pozostałymi (w tym milczącą większością) różnicę można wykazać tylko w sposobie, w jaki chcą ten podstawowy rezultat osiągnąć.

Pszczelarze naturalni uważają, że ich owady winny przeżywać zimę bez usilnego wsparcia ich pasterza. Wystawiają je zatem na (swoim zdaniem) skalkulowaną presję środowiska. Nie rzucają im kłód pod nogi (nie dosłownie). Sama natura robi to za nich. A oni liczą, że w końcu ich cel sam się zrealizuje, bo (jak wierzą) takie są prawa natury.

Pszczelarska większość podchodzi do sprawy w sposób tradycyjny, zgodny z odruchowym sposobem myślenia, typowym dla technokratów: jeżeli jest problem, należy go rozwiązać. I to możliwie najprostszym sposobem. Zatem jeżeli widzą chorobę u pszczół, żądają skutecznego na nią lekarstwa. I tyle.

Pszczelarze „naturalni” twierdzą, że nie ma zupełnie skutecznych lekarstw, a ciągłe protezowanie odporności pszczół na dłuższą metę skutkuje ich coraz większą podatnością na choroby.

Pszczelarze pozostali zwykle zgadzają się z powyższym, ale nic z tym nie robią. Bo w każdym kolejnym sezonie miód musi być. I basta.

Zaryzykowałbym zatem twierdzenie, że to pszczelarze naturalni jako pierwsi wyskoczyli z ustawianiem kwestii zdrowia pszczół w kategoriach etycznych (ustawiczne leczenie jest złe na dłuższą metę), a społeczność pszczelarska przejęła ich metodę i odwróciła przeciwko nim (pozwalanie na śmierć rodziny pszczelej jest niehumanitarne). Czyli czeski film. A wszystkim chodzi o to samo. Tylko różnych rzeczy się obawiamy. A kto ma rację – zapewne nikt. Albo wszyscy na raz. Albo kto tam sobie chce.

Krzysztof Smirnow


Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa

$
0
0

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/a-new-paradigm-for-american-beekeepers (śródtytuły i podkreślenia na podstawie skanu artykułu z American Bee Journal marzec 2008) Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008

Napisałem ten tekst przygotowując się do wygłoszenia odczytu na Narodowej Konferencji Pszczelarskiej w Sacramento, w Kalifornii. Rzeczywiste przemówienie wypadło trochę inaczej…

W moim małym słowniku angielskiego słowo „wzór” ((paradigm)) tłumaczy się na „przykład służący jako model”. Alan Nation w swojej książce „Grass Farming” tłumaczy to tak: „zestaw pisanych i niepisanych reguł oraz regulacji, które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”.

Jako że dano mi okazję wygłoszenia prezentacji, wiele myślałem, jak takiej grupie odbiorców przekazać, co naprawdę się dzieje w pasiece, która nie stosowała jakichkolwiek zabiegów leczniczych od ponad pięciu lat. W pasiece, w której roztocza uważane są za niezbędnych sojuszników i przyjaciół, gdzie wydajność, odporność, rentowność dają taką samą radość z pszczelarstwa, jak to miało miejsce w dawnych czasach. Nie śmiałbym dziś zabijać roztoczy, nawet gdybym posiadł łatwy i bezpieczny sposób na to. Moje bieżące problemy są kompletnie innej natury, ale o tym później.

Chciałem dziś poruszyć trzy główne wątki, zanim przejdziemy do dyskusji o sprawach ogólnych:
Po pierwsze, jak stopniowo usunąłem z pasieki wszelkie formy leczenia i jakie to przyniosło rezultaty począwszy od 2002 roku.
Po drugie, przedstawię kilka spostrzeżeń na temat interakcji pomiędzy pszczołami i roztoczami w pasiece nie leczonej. (W serii artykułów pt. „Notatnik pasieczny”, Kirk Webster szeroko opisuje całoroczną gospodarkę w swojej nieleczonej pasiece – przyp. tłum.)
Po trzecie, przekażę moje podejście do zachowania stabilności i odporności pasieki wobec wzrostu cen energii coraz bardziej nieprzewidywalnej i niestabilnej pogody.

Zanim jednak do tego przejdziemy, chciałbym podkreślić, że żaden z kroków, które zamierzam tu opisać, nie doprowadzi do naprawdę zdrowej pasieki, jeżeli nie będziemy mieć dobrego nastawienia i właściwej orientacji pomiędzy nami a innymi żywymi istotami wokół nas. Nie uczyni tego także postępowanie według jakiejkolwiek innej listy. Oto jedna z tych ironicznych prawd, że z pracy na roli nie da się zgromadzić prawdziwego bogactwa bez postawienia dobra innych żywych stworzeń ponad własnym. Rolnictwo nastawione na zysk i gromadzenie dóbr materialnych skończy się, prędzej czy później, klęską w rodzaju tej, jaką obserwujemy dziś w amerykańskim pszczelarstwie. Wszelkie współczesne korzyści lub sukcesy osiągane są zawsze kosztem innych lub degradacji środowiska. Kiedy jednak zaczniemy pracę na rzecz innych żywych istot, natychmiast pojawią się rozliczne możliwości, w tym nowe bogactwo z energii Słońca i szansa na znacznie lepsze, mniej stresujące życie.

Obserwowałem i doświadczałem tych procesów na własnych pszczołach, kiedy mierzyły się najpierw ze świdraczkiem pszczelim, a wreszcie z Varroa destructor. Mimo, że moi mentorzy nauczyli mnie postrzegać choroby i szkodniki jako przyjaciół i nauczycieli, po pierwszym pojawieniu się roztoczy ogarnęło mnie przerażenie. Zareagowałem podobnie do większości pszczelarzy – wybijając je w sposób, który wydał mi się bezpieczny i łatwy. Dopóki podążałem tą drogą, moja pasieka, powoli acz nieustępliwie, stawała się coraz trudniejsza w prowadzeniu, wrażliwa i delikatna. Kiedy porzuciłem strach przed roztoczami, przestałem je zabijać i postanowiłem się od nich uczyć, pasieka przeszła przez ten sam proces, który wszystkie owady przechodzą w naturze, kiedy napotkają poważne zagrożenie lub wyzwanie – okres zapaści populacji do pewnego ułamka dotychczasowej niszy. Po tym nastąpiło odbicie i rozwój na niezasiedlone obszary, z większą żywotnością i odpornością niż przed wstrząsem.

Obserwowałem, jak pszczoły dwukrotnie przechodzą ten proces – najpierw z powodu świdraczka pszczelego, potem z powodu Varroa. Miałem to szczęście, że pomiędzy tymi dwiema inwazjami nastąpiła kilkuletnia przerwa. Bez doświadczenia i treningu ze strony świdraczka, mógłbym nie mieć dość odwagi, by w ten sam sposób stawić czoła roztoczom Varroa. Jak wiecie, stanowią one o wiele trudniejszy problem. Wymagały skoordynowanego wykorzystania wielu narzędzi hodowlanych i gospodarki pasiecznej, aby osiągnąć równowagę pomiędzy pszczołami, roztoczami i pszczelarzem. Opisałem to szczegółowo w American Bee Journal w ostatnich trzech latach.

Na ile potrafię to ocenić, potrzeba pięciu lat systematycznej pracy i uwagi poświęconej pszczołom, roztoczom i pszczelarzom, aby osiągnąć harmonijną równowagę. Ci, którzy szukają drogi na skróty lub frajerów do brudnej roboty, poniosą porażkę.

Wyjście z chemizacyjnego kieratu

Rozważmy teraz kolejne kroki, które podjąłem w celu usunięcia z pasieki wszelkich form leczenia. Był to stopniowy, długotrwały proces, który zaczął się w roku 1996 i zakończył ostatnim leczeniem podanym w kwietniu roku 2002. I donikąd bym nie zaszedł, gdybym wcześniej już nie posiadał pasieki ze skoordynowaną produkcją miodu, matek i nukleusów.

Pierwszym krokiem było Przygotowanie oraz Inwestycja w przekształcenie się w pasiekę wolną od leczenia. Wiedziałem, że pszczoły muszą napotkać poważny wstrząs i kłopoty, aby przejść przez ten proces. Postarałem się przygotować poprzez spłatę długów, zrobienie pewnych oszczędności i zgromadzenie różnorodnych, niezbędnych w pracy pasiecznej materiałów. W ten sposób moje wydatki w okresie przejściowym miały się znaleźć na najniższym możliwym poziomie. Zainwestowałem w ten projekt czas, energię, pieniądze i pszczoły, aby selekcja naturalna mogła zacząć działać i aby odnaleźć najlepszą metodę szybkiego namnażania ocalałych z upadku rodzin.

Ograniczyłem liczbę rodzin pszczelich, aby móc poświęcić więcej czasu każdej z nich. Nie ważne, jak to zrobisz, jakikolwiek rodzaj zdrowego pszczelarstwa w przyszłości będzie wymagał więcej czasu dla każdej rodziny niż w przeszłości. To bardzo ważne i wrócę do tego na końcu.

Hodowla i Gospodarka pasieczna zawsze szły w parze. Ze strony selekcji i hodowli kluczem do sukcesu okazał się dostęp do pszczół Primorskich, które od początku wykazywały pewną tolerancję na oba rodzaje roztoczy i miały inne pożyteczne cechy.

(Muszę się tu zatrzymać i podziękować Tomowi Rindererowi oraz wszystkim, którzy pomogli mu w projekcie pszczół Primorskich. Byłem wstrząśnięty niektórymi obraźliwymi uwagami ze strony „liderów” i „władz” naszej społeczności. Nie zawsze obiektem badań są wyniki na pasiece. Ale dziś stanowi to dość poważny cel, więc chciałbym jednoznacznie i bez przesady oświadczyć, że dostęp do tych pszczół stanowił dla mnie większą pomoc niż wszystkie inne razem wzięte amerykańskie projekty badawcze przeprowadzone w ostatnich 15 latach. Roztocza Varroa są największym problemem, z jakim większość z nas się kiedykolwiek zmierzyła, a pszczoły Primorskie dostarczyły eleganckie i kompleksowe rozwiązanie dla gotowych odrzucić uprzedzenia i na serio z nimi pracować.)

Pula genowa pszczół Primorskich w Stanach Zjednoczonych jest wciąż dość bogata i różnorodna, co czyni ją zdatną do dalszego rozwoju przez selekcję i namnażanie. Szczególnie w modelu bez leczenia, gdzie za selekcję odpowiadają roztocza, przez co rozwijają się znane i nieznane mechanizmy odporności. Niezbędny jest w tej pracy jakiś rodzaj kontrolowanego unasienniania, aby jedne ocalałe rodziny krzyżowały się z innymi ocalałymi rodzinami.

Po stronie Gospodarki pasiecznej kluczem było stopniowe porzucenie wszelkich form leczenia w kolejnych sekcjach pasieki: najpierw w wychowie matek, potem w produkcji nukleusów i wreszcie w produkcji miodu.

Chciałbym tu przedstawić kilka nowych spostrzeżeń na temat pszczół i roztoczy żyjących w pokoju od prawie sześciu lat. Nie potrafię tego dowieść, ale czuję pewność, że jedne i drugie podlegają zmianie w efekcie tego długiego okresu współżycia. Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł Toma Seeley’a o pszczołach żyjących dziko w Lesie Arnot (niedaleko Uniwersytetu Cornella). Konkluzją tekstu było, że sukces przeżycia wynikł raczej ze zmniejszenia się zjadliwości roztoczy, niż z jakiejkolwiek odporności pszczół (Apidologie 2007, vol 38, str 19-29, lub http://www.apidologie.org/articles/apido/pdf/2007/01/m6063.pdf, lub https://hal.archives-ouvertes.fr/hal-00892236/document). Zaproponowałem przesłanie swoich pszczół i roztoczy do badań, gdyby Tom zechciał się tym zająć, ale niestety przeniósł zainteresowanie na inne tematy. Jeżeli w naukowej społeczności znajdzie się ktoś zainteresowany, z chęcią rozszerzę ofertę i na niego. Może to być znakomity temat na pracę magisterską.

Pasieka ze skoordynowaną produkcją miodu, odkładów i matek umożliwiła rozwiązanie naszych największych trudności ze szkodnikami i chorobami. Mam też ufność, że poradzimy sobie z problemami, które dopiero nadejdą.

Budowanie stabilnej pasieki

Moim ostatnim tematem na dziś jest spojrzenie, jak można zabezpieczyć zdrowie, stabilność i wydajność pasieki nie leczonej, wobec nadchodzących nowych wyzwań. Podobnie jak rok 1996 stanowił najlepszy moment na rozpoczęcie tworzenia długofalowych rozwiązań problemu roztoczy, dziś mamy najlepszy czas, by przygotować się do znacznie wyższych kosztów energii i o wiele bardziej niestabilnych, i nieprzewidywalnych warunków pogodowych. Rozwiązanie tych problemów wymaga tego samego pozytywnego nastawienia i otwartego umysłu na nauki, które roztocza starają się nam przekazać od 20 lat.

Jeżeli skorzystamy z przewodnictwa Przyrody, zachowamy cierpliwość, postawimy pszczoły na pierwszym miejscu, one pokażą nam drogę postępowania. Naprawdę dobre rozwiązanie jednego problemu, często pomaga rozwiązać też inne. Koncentracja na utrzymaniu w zdrowiu rodziny pszczelej przez wiele pokoleń, zaprowadzi nas dalej niż cokolwiek w poszukiwaniu kompleksowych rozwiązań obecnych problemów. Powtarzam to bez przerwy: „Hodowla i Gospodarka pasieczna muszą iść w parze”. Częścią sposobu jest rezygnacja ze zwiększania dochodów brutto na rzecz redukcji kosztów (zwłaszcza paliwa), zmniejszenie liczby rodzin, poświęcenie więcej czasu każdej z nich i zwiększenie intensywności produkcji. Wszystkie te zmiany nabiorą znaczenia w przyszłości, gdy ceny energii poszybują w górę – a naprawdę nie ma innego sposobu zabezpieczenia się przed nieprzewidywalną pogodą.

Produkcja Intensywna stanowi jedną z najczęściej lekceważonych i najmniej zrozumiałych, a najważniejszych zasad wpływających na sukces lub porażkę w przedsięwzięciach rolniczych. To po prostu kombinowana, względna miara wydajności w przeliczeniu na jednostkę (w tym wypadku rodzinę pszczelą), godzinę pracy i zainwestowane pieniądze. Wysoka wydajność we wszystkich tych trzech obszarach niemalże gwarantuje duży sukces w działalności gospodarstwa rolnego – bez znaczenia, jak duża jest farma, lub pasieka. Jednak to właśnie małe gospodarstwa, prowadzone przez swoich właścicieli osobiście, mają większą szansę skorzystania z tej zasady i zdobycia nagrody – ponieważ umiejętności, wiedza i uważność niezbędne do osiągnięcia wysokiej intensywności produkcji wykracza poza możliwości większości zwykle nieobecnych pracowników najemnych.

Produkcja w północnych stanach miodu, pszczół i matek pszczelich połączona w jeden system stanowi dobry sposób na zwiększenie intensywności produkcji oraz dostarczenie alternatywy dla pszczół zafrykanizowanych i tego szaleństwa przewożenia rodzin pszczelich na tysiące kilometrów, aby zarobić dzięki nim na życie. Oto przykład z życia dla zilustrowania tego, co mam na myśli. Pokazuje też, jak roztocza i pozytywne nastawienie pomogły pasiece stać się odporniejszą, wydajną i rentowną.

Zanim przeprowadziłem się z własnymi pszczołami do Doliny Champlain, przepracowałem kiedyś sezon pasieczny w hrabstwie Addison. Już po przeprowadzce zauważyłem nie zajęte pasieczysko, jedno z tych, na których kiedyś pracowałem. Zapytałem o nie dawnego szefa. Okazało się, że działka zmieniła właściciela, a nowy żądał pięćdziesięciu dolarów czynszu zamiast daniny 30 funtów (15 kg) miodu. Uznając, że nigdy nie wyprodukował tam miodu za pięćdziesiąt dolarów (to prawdopodobnie przesada, ale rozumiecie istotę rzeczy), mój były szef postanowił przenieść pszczoły. Na pytanie, czy nie miałby nic naprzeciw, bym ja użył tego miejsca, odpowiedział: „W żadnym wypadku, rób, co chcesz”.

Faktycznie nie rosło tam dużo koniczyny ani mniszka (naszych podstawowych pożytków towarowych). Ale potrzebowałem miejsca niedaleko od domu, by wychować więcej mateczników na sprzedaż i skompensować straty, których jak wszyscy doświadczyłem po nadejściu świdraczka pszczelego. W pobliżu rozciągało się wielkie bagno, trochę sumaków i wiciokrzewów, więc uznałem, że powinienem w tym miejscu mieć niewielki, ale stały pożytek – co niesamowicie pomaga przy produkcji dobrych mateczników. Okazało się to prawdą, ale pojawił się kłopot: rodziny wychowujące, którym poświęcałem wiele uwagi i utrzymywałem w sile przez całe lato, zaczęły dawać niezawodne, ogromne plony miodu. Pod koniec sezonu wychowu matek odkładanie na bok korpusów z miodem i potem zakładanie z powrotem, aby dostać się do mateczników, wymagało sporo wysiłku. Przez równoczesną produkcję matek i miodu z tych samych rodzin pszczelich wydajność pasieczyska wzrosła wprost niewiarygodnie – we wszystkich trzech miarach intensywności, w przeliczeniu na rodzinę, na godzinę pracy i na zainwestowane pieniądze. Z nadmiarowego czerwiu wyprodukowałem też parę odkładów.

W tamtych czasach moje matki kosztowały dwa dolary za sztukę i wiodło mi się nieźle na tym pasieczysku. Składało się z 32 rodzin i wypracowywało około 7000 dolarów z różnych produktów pszczelich. Wkrótce jednak nadeszły roztocza Varroa i znowu trzeba się było dostosować. Aby utrzymać bez leczenia rodziny wychowujące, ostatecznie przyjąłem jako metodę, że każda z nich odciąga tylko jedną serię mateczników. Jako część procesu, jej matkę, większość czerwiu i około połowę lotnej pszczoły wywożę na inne stanowisko. Kiedy taka rodzina się odbuduje i stanie znowu liczna, dostarcza dość pszczół i czerwiu na przynajmniej trzy odkłady. Zatem jako rezultat utarczek z roztoczem Varroa, to pasieczysko stało się wydajniejsze niż kiedykolwiek przedtem i teraz produkowało miód, mateczniki oraz nukleusy.

Ostatniego lata odwiedził mnie pszczelarz z Connecticut, który również hoduje mateczniki i matki pszczele (może znacie Rollie’go Hannona). Gawędziliśmy, podczas gdy ja wyciągałem mateczniki z rodzin wychowujących na tym samym toczku, o którym opowiedziałem wyżej. Wspomniał, że jego cena za odchowany matecznik wynosi 5 dolarów. Skłoniło mnie to do zastanowienia, czy to aby nie pora na nowo ocenić dochodowość tego pasieczyska. Przezimowany nukleus z matką własnego wychowu, osiągający w maju 8 ramek na czarno, kosztuje dziś w mojej okolicy przynajmniej 150 dolarów. Jeżeli z tego toczka na 32 rodziny zrobię 100 odkładów, a zaledwie 65 nada się na sprzedaż następnej wiosny (bardzo ostrożna kalkulacja), wartość wyprodukowanych pszczół sięgnie 10 tysięcy dolarów. Dodając do tego 2 tysiące za mateczniki oraz sto płytkich nadstawek z miodem odbieranych z tego pasieczyska prawie każdego roku, suma produkcji przekroczy 20 tysięcy dolarów. Nawet jeżeli dodam 12 małych uli z matkami reprodukcyjnymi do liczby rodzin pracujących na tę kwotę, wciąż daje to ponad 450 dolarów na pień. I ten dochód wypracowałem inwestując zaledwie w parę dodatkowych uli oraz innego sprzętu, bez których średnia wyniosłaby owe 50 dolarów (?) z miodu. Oto intensywna produkcja. Dlatego radzę każdemu, kto chce zostać zawodowym pszczelarzem, aby zaczął od mniej niż 100 rodzin pszczelich na dwóch lub trzech toczkach, zanim zdecyduje się rozwinąć działalność. Jeżeli od początku opracujemy metody intensywne, a zdołamy je utrzymać w miarę stabilnego wzrostu, sukces jest niemal pewny. Jeżeli zaczynasz szybko i rośniesz gwałtownie, z małą intensywnością produkcji, pojawi się wiele dodatkowych trudności i stałe ryzyko porażki.

W prawdziwym życiu nie zarabiam aż tyle z mojego wieloletniego pasieczyska wychowującego. Aktualnie nie sprzedaję mateczników – przekazuję je do innych sekcji pasieki. Ta inwestycja przynosi dochód w inny sposób, na innych toczkach. Roy Weaver (założyciel znanej w USA, dużej, komercyjnej pasieki sprzedającej nieleczone pszczoły – przyp. tłum.) powiedział kiedyś „Widzisz tą siwiznę? Nie dostałem jej z powodu roztoczy, czy zgnilca amerykańskiego. Nabawiłem się jej starając się wyprodukować dość, aby sprostać zapotrzebowaniu!”. Widzę już kogoś z tyłu sali, jak macha rękami, by zauważyć, że cała ta produkcja mateczników i rodzin pszczelich wymaga o wiele więcej pracy niż po prostu pozyskiwanie miodu. To prawda. Ale praca ta jest o niebo wydajniejsza w przeliczeniu na roboczogodzinę niż zwykła produkcja miodu. I to właśnie stanowi sedno: aby sprostać rosnącym gwałtownie cenom energii, musimy uzyskać większy dochód w przeliczeniu na godzinę pracy, pasieczysko oraz rodzinę pszczelą. Zwiększając staranność w pracy z mniejszą liczbą pni łatwiej też poradzimy sobie z ekstremalnie zmienną pogodą. Nawet z tak dużą częścią areału oddanego pod monokulturową pustynię, wciąż jesteśmy w stanie znaleźć wiele możliwości dla współczesnych i przyszłych pszczelarzy, by troszczyć się lepiej o mniejszą liczbę rodzin pszczelich, mniej koczując z ulami i uzyskując przy tym lepszy dochód netto.

Ramka weselna – połówka gniazdowej

Zmiany nie są łatwe

Podsumowując pragnę wyrazić nadzieję, że moja historia nie wywarła wrażenia, jakobym nie miał żadnych poważnych problemów. Przyjmując jednak nowy wzór postępowania – model do naśladowania, jak utrzymać się z pracy przy pszczołach – najważniejsze trudności ze szkodnikami i chorobami ostatecznie udało mi się pokonać. Zawsze, gdy nowy sposób myślenia wypiera stary, pojawia się opór, niechęć i zazdrość ze strony tych, którzy mają – lub tylko sądzą, że mają – interes w zachowaniu starego nastawienia, swojej „władzy”, czy „autorytetu”. Jak powiedział Gandhi: „Najpierw cię ignorują. Potem wyśmiewają. Wreszcie cię zwalczają. I wtedy wygrywasz.”

Chciałbym powiedzieć, że opór wobec mnie składał się tylko z internetowego hejtu… Ale nie mogę. Niektórzy wiedzieli dokładnie, co robią, celowali tam, gdzie mogli zaszkodzić mi najboleśniej: w moje pszczoły, moją zdolność utrzymania się, harmonię domu i pracy. Jeżeli nie zależało im na efektach mojej ciężkiej pracy, to chyba tylko chcieli wypędzić mnie z domu, w którym zamieszkuję od 20 lat, w którym pomogłem wychować dwóch chłopców jak własnych synów. Z domu odwiedzanego przez licznych przyjaciół i oddanych klientów, gdzie nikt nigdy nie podniósł konfliktu do poziomu, którego nie dałoby się rozwiązać w kilka minut szczerej rozmowy.

Mówię o tym, aby nie tylko zilustrować, jak trudno jest zmienić sposób myślenia, lecz by pokazać, jak desperacko społeczność pszczelarska trzyma się starego nastawienia, które już nie działa. Jest to część procesu prowadzącego do odnalezienia nowego sposobu na produkcję żywności oraz odbudowę harmonii i piękna naturalnego środowiska.

Wróćmy do definicji „wzoru” Alana Nationa: „zestaw reguł i regulacji (pisanych i niepisanych), które mówią, co robić, by osiągnąć sukces”. Nowy model rolnictwa opartego na rozpoznaniu potrzeb Natury ponad własnym dobrem, nie zadziała w oparciu o manipulacje i kłótnie, kradzieże, czy nastawianie jednych przeciwko drugim. Prawdziwie ważne osiągnięcia pochodzą z uczciwości, zaufania, współpracy i stałego zaangażowania wszystkich zainteresowanych stron. Dla współczesnych pszczelarzy można pokazać mnóstwo obszarów i możliwości zarobkowania. Tak naprawdę jednym z naszych największych zagrożeń, obok cen energii i niestabilnej pogody, jest malejąca liczba młodych ludzi zainteresowanych utrzymaniem się z pasieki.

Jeżeli jeszcze kiedyś będę miał okazję przemawiać na podobnym spotkaniu, mam nadzieję, że zdołam szerzej opisać ten problem i przedstawić jakieś rozwiązania.

Kirk Webster

Tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/a-new-paradigm-for-american-beekeepers  Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora. Data publikacji oryginału: 2008

Konferencja o pszczelarstwie bez leczenia – Neusiedl am See, Austria

$
0
0

W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku w Neusiedl am See w Austrii odbyła się konferencja w całości poświęcona pszczelarstwu bez leczenia. Organizatorem wydarzenia był Norbert Dorn, austriacki pszczelarz, który podobnie jak my próbuje swych sił nie lecząc swojej pasieki.

Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” miały tam również swojego reprezentanta w mojej osobie. Udało mi się uzgodnić z Norbertem krótkie wystąpienie na temat działalności naszego zrzeszenia, ze szczególnym uwzględnieniem Projektu „Fort Knox”, o którym pisaliśmy już na naszej stronie kilkukrotnie (http://wolnepszczoly.org/tag/fortknox/). Jest to projekt, dzięki któremu uczestnicy mogą liczyć na wzajemne gwarancje i otrzymanie odkładów w przypadku śmierci pszczół poddanych selekcji naturalnej. Sama konferencja była dla mnie wydarzeniem wyjątkowym i bardzo inspirującym. Miałem przecież możliwość zapoznać się bezpośrednio z wystąpieniami wielu znanych pszczelarzy, takich jak John Kefuss, Erik Österlund, Juhani Lunden, a także wielu innych, o których czasem słyszeliśmy, a czasem nie mieliśmy świadomości ich wielkiej pracy w dziedzinie szeroko rozumianego pszczelarstwa naturalnego. W czasie konferencji udało mi się także nagrać większość ze wspomnianych wystąpień (te, których autorzy zgodzili się na ich nagranie i opublikowanie), a także przeprowadzić kilka rozmów „na wyłączność” ze wspomnianymi pszczelarzami. Nagrane wykłady oraz wywiady będą przez nas systematycznie publikowane, czy to na stronie internetowej „Wolnych Pszczół”, czy też na naszym kanale Youtube i facebookowym profilu. Z czasem będziemy też dodawać do nich polskie napisy, a jeżeli będziesz gotowy pomóc nam w ich wykonaniu, żeby były szybciej dostępne w polskiej wersji językowej, napisz do nas.

Już teraz serdecznie zapraszamy na pierwszy wywiad z organizatorem konferencji Norbertem Dornem oraz prezentację stowarzyszeniowego projektu „Fort Knox”.

 

Prezentacja w formie PDF. Opracowanie graficzne prezentacji Mariusz Uchman.

Na naszej stronie internetowej będziemy też z czasem publikować bardziej szczegółowe relacje z samej konferencji, a także informować o tym, jakie dalsze konsekwencje miał nasz udział. Jeżeli dotrą do nas jakieś informacje, że dzięki konferencji udało się zmienić coś w świadomości pszczelarzy czy praktyce pszczelarskiej w Europie, na pewno nie omieszkamy o tym też wspomnieć. Już dziś i nie bez dumy, możemy zdradzić, że przedstawiony przeze mnie projekt „Fort Knox”, będący pomysłem naszego stowarzyszeniowego kolegi Marcina Zarka, zrobił na zagranicznych koleżankach i kolegach bardzo duże wrażenie. Pszczelarze amatorzy otrzymali bowiem od nas pomysł, jak zorganizować swoją lokalną współpracę w taki sposób, aby móc zachować ciągłość selekcji, przy jednoczesnym udzielaniu sobie wsparcia w postaci przekazywanych pszczół. Zanim zdążyłem wrócić do domu z konferencji, na skrzynce mailowej miałem już co najmniej kilka pytań dotyczących szczegółów projektu, oraz próśb o zgodę na wykorzystanie tego pomysłu do budowy podobnych projektów za granicą. Cieszymy się więc niezmiernie, że nasze Stowarzyszenie mogło mieć swój – i jak się okazało niemały – wkład w tym wydarzeniu.

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o tym wydarzeniu, śledźcie proszę naszą stronę oraz wspomniane kanały informacyjne, bo na pewno już niedługo pojawią się na nich dalsze informacje. Serdecznie zapraszamy!

„Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz.1

$
0
0

Artykuł ukazał się w czerwcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo

W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku miałem zaszczyt, ale również i niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w pierwszej w Europie konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu nie praktykującemu leczenia pszczół, na której reprezentowałem Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. Konferencja odbyła się w Neusiedl am See we wschodniej Austrii. I choć dopiero ustąpiły mrozy, pogoda dopisała na tyle, że udało mi się połączyć moje dwie pasje, czyli pszczelarstwo i podróże rowerowe. Do miejsca spotkania dojechałem moim jednośladem, obładowany bagażami. To niewątpliwie wzbudziło zainteresowanie zgromadzonych tam pszczelarzy, ale na pewno nie odciągnęło nikogo od tematu, który ich tam przywiódł.

Bartłomiej Maleta - Neusiedl
Bartłomiej Maleta – Neusiedl

Jak się okazało na miejscu, sama idea zorganizowania takiej konferencji narodziła się dość spontanicznie, a mianowicie w rozmowie pszczelarzy amatorów na Facebooku. Pewien zamieszkały w Austrii pszczelarz od kilku lat nie zwalczający warrozy, Norbert Dorn, zdecydował się zorganizować spotkanie pszczelarzy nieużywających żadnych substancji chemicznych w swoich pasiekach. Od słowa do słowa, niewinny plan spotkania towarzyskiego przerodził się w ideę zaproszenia największych pszczelarskich sław Europy podejmujących trud selekcji odpornych pszczół i zorganizowania konferencji. Gdy się dowiedziałem o tym projekcie, w pierwszej chwili uznałem, że spotkanie odbędzie się po prostu zbyt daleko, żeby ot tak „wyskoczyć na weekend”. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że nie mogę zrezygnować z udziału w wydarzeniu tak doniosłym dla pszczelarstwa, jakie zdecydowałem się praktykować. Z pomocą niemieckiej pszczelarki Sibylle Kempf, podobnie jak my propagującej potrzebę odejścia od stosowania pestycydów i substancji biobójczych w praktyce pasiecznej, skontaktowałem się z Norbertem Dornem i poprosiłem o możliwość reprezentowania na konferencji stowarzyszenia „Wolne Pszczoły”. Ku mojej radości wyraził zgodę i w ten sposób nasz udział w tym wydarzeniu się urzeczywistnił. Spotkanie zgromadziło około 90 uczestników i prelegentów z wielu krajów Europy, w tym z Anglii, Austrii, Finlandii, Francji, Niemiec, Polski, Szwajcarii i Szwecji. Podczas konferencji obowiązywały dwa języki wykładowe – angielski i niemiecki.

Otwarcie konferencji przypadło na sobotni poranek. Po przywitaniu prelegentów i publiczności przez organizatorów, nastąpiło krótkie wystąpienie przedstawicieli miejscowych władz, starających się podkreślić rolę pszczoły miodnej w ekosystemie i rolnictwie. Wyrazili oni zadowolenie z powodu zorganizowania konferencji na ich terenie, a także z powodu stale rosnącej populacji pszczół w miejscowych pasiekach. Jak to nierzadko w takich sytuacjach bywa, niezwłocznie po zakończeniu swojego wystąpienia, opuścili salę, nie czekając nawet na rozpoczęcie merytorycznej części spotkania.

Wykład otwierający konferencję wygłosiła Heidi Herrmann, przedstawicielka prężnej organizacji brytyjskiej Natural Beekeeping Trust (https://www.naturalbeekeepingtrust.org/), która zajmuje się propagowaniem pszczelarstwa przyjaznego pszczołom – zwanego czasem również pszczelarstwem naturalnym. Sama Heidi Herrmann w swojej pasiece nie stosuje żadnych medykamentów do zwalczania roztoczy już od wielu lat. Przyznaje jednak otwarcie, że na Wyspach Brytyjskich taka praktyka jest o wiele łatwiejsza niż w krajach Europy kontynentalnej, a straty zbliżone do pasiek, w których walczy się z warrozą. Herrmann podkreśliła, że jadąc z lotniska do Neusiedl am See, widziała pola uprawne przypominające pustynie dla pszczół. Komentując szybkie opuszczenie sali przez przedstawicieli władz, wyraziła ubolewanie, że ich zrozumienie dla potrzeb pszczół i pszczelarstwa jest tak niewielkie.

Heidi Herrmann
Heidi Herrmann

Okresowy głód i niedożywienie powodują, że pszczoły nie mogą przetrwać bez wspomagania substancjami, które na dłuższą metę są dla nich toksyczne, a pszczelarze nie chcą zaprzestać leczenia z obawy przed olbrzymimi stratami. Stwierdziła, że władze, zamiast cieszyć się ze wzrostu liczby pni pszczelich na terenach rolnictwa uprawianego na skalę przemysłową i ubogich w różnorodne pożytki, powinny raczej zająć się budową pszczelich pastwisk i edukacją miejscowych rolników. Trzeba przy okazji zaznaczyć, że edukacja jest potrzebna w każdym kraju. Ja sam, w czasie mojej podróży do Neusiedl kilkakrotnie widziałem rolników – zarówno na Słowacji jak i w Austrii (a przecież w Polsce nie jest też inaczej) – stosujących opryski na świeżo kiełkujące rośliny uprawne, podczas wyjątkowo silnych wiatrów, które zwiewały cały oprysk z pól. A to przecież nie tylko grozi skażeniem okolicznych ekosystemów, ale i z punktu widzenia rolnika jest zabiegiem pozbawionym sensu. Edukacja jest więc potrzebna zawsze i wszędzie.

Po otwarciu, pierwszy wykład wygłosił Jürgen Küppers, który pokrótce opisał historię i perspektywy zdrowego pszczelarstwa na przyszłość. Podkreślił, że pszczelarstwo tak naprawdę wstąpiło na równię pochyłą już w czasach Langstrotha, a w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił gwałtowny spadek odporności pszczół. To zbiegło się rzecz jasna z uprzemysłowieniem rolnictwa i całkowitą zmianą myślenia o efektywności produkcji rolnej i pszczelarskiej. W ulach pojawiła się węza z powiększoną komórką pszczelą (5.4 – 5.7 mm), a także izolatory czy kraty odgrodowe, które zaburzały komunikację wewnątrz pszczelego gniazda. Wraz z rozpoczęciem karmienia pszczół na zimę cukrem, przeżywały coraz słabsze rodziny, co następnie powodowało rozpowszechnianie się populacji gorzej przystosowanej genetycznie.

Jurgen Kuppers
Jurgen Kuppers

Pojawienie się roztoczy Varroa przypieczętowało ten proces. Jürgen Küppers przypomniał, że w chwili nadejścia roztoczy pasieki przeżyły olbrzymie załamania, co skłoniło pszczelarzy do desperackiej walki z dręczem pszczelim (Varroa destructor). Walka ta od tego czasu stale się nasilała, gdyż efekt wywołany przez roztocza spowodował olbrzymią traumę u pszczelarzy. Wskazał jednak na coraz częściej podejmowane próby selekcji pszczół w kierunku zwiększenia zdolności radzenia sobie z chorobami i inne aktywności podejmowane w związku z narastającym kryzysem – jak choćby próby odbudowy lokalnych półdzikich populacji pszczół. Podkreślił także rolę niektórych hodowców i badaczy w propagowaniu zdrowego pszczelarstwa.

Kolejnym wykładowcą był dr John Kefuss, jeden ze światowych pionierów i propagatorów pszczelarstwa bez leczenia. Hodowca jest prawdziwą sławą światowego pszczelarstwa, a przy okazji naprawdę barwną postacią. Ciągle żartuje i traktuje siebie samego z bardzo dużym dystansem. Kefuss opracował tzw. “test Bonda” (zwany również metodą “live and let die” czyli “żyj i pozwól umrzeć”), będący strategią selekcji pszczół w kierunku odporności na pasożyta. Metoda polega tak naprawdę na pozostawieniu rodzin pszczelich selekcji naturalnej. W rozumieniu hodowcy, pszczoły, które potrafią poradzić sobie z roztoczami przetrwają, a umrą te, które pozwalają na nieograniczony rozwój pasożyta. Kefuss rozpoczął swoją selekcję od wypracowania cechy higieniczności pszczół (poprzez testy usuwania zamarłego czerwiu), ale tak naprawdę wówczas nie była to cecha potrzebna w radzeniu sobie z warrozą, a z inną chorobą, tj. zgnilcem europejskim, który był niegdyś olbrzymim problemem w jego pasiece. W tamtym okresie kiedy Kefuss przychodził na pasieczysko, uderzał go w nozdrza smród dochodzący z rozstawionych uli.

John Kefuss
John Kefuss

Był to czas, kiedy jeszcze zwalczał warrozę i leczył pszczoły. Spośród 115 pni wybrał 14 najbardziej higienicznych rodzin, które posłużyły do dalszej hodowli. W zasadzie – jak zaznaczył – na początku selekcji w 1998 roku jego pszczoły przejawiały znacznie większy instynkt higieniczny niż w 2008, kiedy pasieka była już całkowicie odporna na roztocza i wiele lat nieleczona – i rzecz jasna nie miał już żadnych problemów z chorobami czerwiu. Oznacza to, że sama higieniczność pszczół nie przekłada się bezpośrednio na ich radzenie sobie z roztoczami. John Kefuss wprowadził ciekawe rozróżnienie pomiędzy “odpornością” pszczół na pasożyta (resistance), a “tolerancją” (tolerance). Ta pierwsza wartość dotyczy zdolności pszczół do samodzielnego ograniczania liczby roztoczy, podczas gdy ta druga zdolności pszczół do ograniczania szkód poczynionych przez pasożyta. Kefuss stwierdził, że jego pszczoły nie mają wysokiej tolerancji, ale są odporne na roztocza.

Kefuss uważa, że każdy pszczelarz powinien sobie zadać dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego miałby nie leczyć pszczół, a drugie, pod jakimi warunkami przestałby je leczyć. On sam zawsze miał świadomość, że lecząc pszczoły, stosuje bardzo silne substancje chemiczne i zdawał sobie sprawę z ich szkodliwości. W pewnym momencie zorientował się, że miewa częste migreny, a po rozmowach z innymi pszczelarzami, cierpiącymi na podobne dolegliwości, doszedł do wniosku, że przyczyną jest właśnie obcowanie z silnymi toksynami w praktyce pasiecznej. Uznał więc, że o ile zawsze może kupić nowe pszczoły, zdecydowanie trudniej byłoby mu odkupić… nowy mózg. Tak właśnie zaczęła się jego historia związana z porzuceniem silnych substancji chemicznych w pasiece. Dziś, jako hodowca, twierdzi, że musi podejmować sporo wysiłku, aby utrzymać cechę odporności na roztocza, bo… w jego pasiece praktycznie ich nie ma. Kiedyś zorganizował nawet konkurs i płacił 1 centa za każdą znalezioną samicę dręcza pszczelego, a zwycięzcy po dłuższym czasie znajdowali co najwyżej po około 20 sztuk. Przyznał ze śmiechem, że była to najtańsza siła robocza, jaką mógłby sobie wymarzyć hodowca pszczół. Zauważył przy tym, że nie sposób prowadzić selekcji na odporność na roztocza, gdy praktycznie nie istnieje ich presja. Jak bowiem sprawdzić, czy pszczoły radzą sobie z nieobecnym czynnikiem? Kefuss doszedł do wniosku, że musi pozyskiwać ramki z silnie porażonym czerwiem z innych pasiek i umieszczać je w rodzinach potencjalnych reproduktorek, aby stale weryfikować zdolność pszczół do likwidowania zagrożenia (tzw. “przyspieszony test Bonda”). Powtarzał przy tym: “muszę kupować roztocza, a te są drogie”. Stwierdził, że wypracowane przez niego metody są doskonałe do wyszukiwania i dalszej hodowli tych pszczół, które określił jako “roztoczowe czarne dziury” (“varroa black holes”). Są to rodziny, które “pochłaniają” więcej roztoczy niż wypuszczają ich z uli, a więc dręcz “znika” w tych ulach jak w czarnych dziurach. Aby znaleźć “czarne dziury”, niezbędne są rodziny, które stanowią ich przeciwieństwo, a które określa się jako “roztoczowe bomby” (“varroa bomb” albo “mite bomb”). Są to pnie, które pozwalają na gwałtowny rozwój pasożyta i umierając przy wysokim porażeniu, stają się potencjalnym zagrożeniem dla sąsiednich rodzin. W przeciwieństwie do większości środowiska pszczelarskiego, jemu “roztoczowe bomby” nie spędzają snu z powiek. Dla niego to doskonałe, choć nieobecne w jego pasiekach narzędzie selekcji pszczół coraz zdrowszych i lepiej radzących sobie z warrozą. Podkreślał przy tym wielokrotnie, że skoro jemu udało się przeprowadzić taką selekcję, to znaczy, że absolutnie każdy może tego dokonać.

 Bartłomiej Maleta

„Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy – cz. 2

$
0
0

Artykuł ukazał się w lipcowym wydaniu miesięcznika Pszczelarstwo

Na konferencji wykład wygłosił także fiński hodowca Juhani Lunden (www.buckfast.fi). Pszczelarz ten od 2001 roku prowadzi hodowlę pszczół w kierunku odporności na pasożyta. W pierwszych latach (2001 – 2008) leczył warrozę kwasem szczawiowym, każdego roku zmniejszając dawki aż do zaledwie kilku mililitrów na rodzinę pszczelą. Od wykonania ostatniej kuracji w 2008 roku jego pasieka pozostaje nieleczona do dziś, choć trzeba przyznać, że w tym okresie hodowca również miewał okresowo duże straty (nawet do 70%). Obecnie dysponuje wprawdzie niewielką liczbą pni, ale w przeciągu kilku najbliższych lat planuje wrócić do stanu wyjścia – 150 rodzin pszczelich. Jest to prawdopodobnie jeden z niewielu projektów selekcyjnych na taką skalę wykorzystujący w okresie przejściowym systematyczne zmniejszanie dawek substancji biobójczych. Lunden stwierdził, że do takiego sposobu postępowania przekonała go swoista obawa, że gdy porzuci od razu leczenie pszczół bez wstępnej selekcji, mogą przeżyć “niewłaściwe”, czy też raczej: “przypadkowe” pnie. Dzięki stałemu zmniejszaniu dawek kwasu i zwiększaniu presji roztoczy na pszczoły, mógł natomiast obserwować rodziny pod kątem wykazywania przez nie genetycznych mechanizmów odpornościowych i dobierać odpowiednie reproduktorki do dalszej selekcji. W tym miejscu należy nadmienić, że Junani Lunden posiłkuje się sztucznym unasiennieniem pszczół, więc jest w stanie mniej lub bardziej kontrolować genetykę populacji na swojej pasiece. Hodowca uważa też, że tego typu selekcja może być stosowana przez około 10 lat, po czym prawdopodobnie zaistnieje konieczność wprowadzenia do populacji “świeżej krwi”, z uwagi na inbred, grożący genetycznym osłabieniem populacji. Jako ciekawostkę można dodać, że zdaniem Lundena wraz z zaprzestaniem z leczenia, może nieco wzrastać obronność pszczół. Nieleczone pszczoły mają według niego lepsze powonienie i tym samym intensywniej reagują na bodźce feromonowe.

Juhani Lunden
Juhani Lunden

Kolejną prelekcję wygłosił szwedzki hodowca Erik Österlund, twórca pszczoły Elgon. W pierwszym okresie hodował ją według metody Buckfast, ale, jak sam zaznacza, dziś już tej metody nie stosuje. W wywiadzie udzielonym dla “Wolnych pszczół” stwierdził, że metoda Buckfast opiera się dziś na gdybaniach “co by zrobił Brat Adam”, podczas gdy działania hodowców prawdopodobnie rzadko odpowiadają jego rzeczywistym poglądom i intencjom. Österlund bynajmniej nie stwierdził, że zna intencje wielkiego hodowcy pszczoły Buckfast – i właśnie dlatego tak już swojej metody nie nazywa. Zaznaczył podczas wykładu, że się cieszy, iż nie każdy ma takie same poglądy, bo gdyby tak było, wszyscy tkwilibyśmy w miejscu, zamiast się rozwijać. Przytoczył też zdanie przypisywane Albertowi Einsteinowi, mówiące o tym, że aby osiągnąć postęp, trzeba podważać autorytety. Tak też próbuje pracować sam i namawia do tego innych. Jako dygresję dodam, że podobne zdanie wygłosił w udzielonym nam wywiadzie prof. Jerzy Woyke, podkreślając, że różnorodność poglądów i działań jest podstawą najzdrowszych społeczności. Erik Österlund, w przeciwieństwie do Johna Kefussa, uważa zjawisko “bomby roztoczowej” za zagrożenie dla selekcji, a nie jej narzędzie (trzeba przy tym zaznaczyć, że praktyka i założenia selekcyjne obu panów są całkowicie różne), gdyż pasieki funkcjonują w warunkach zgoła innych niż pszczoły w naturze. On sam podejmuje leczenie (tymolem), kiedy zaobserwuje wystąpienie objawów chorobowych u pszczół. W swojej pasiece opiera się głównie na badaniu objawów wirusa zdeformowanych skrzydeł (DWV) oraz stopnia porażenia. Przez pewien okres oceniał również tzw. cechę VSH odpowiedzialną za usuwanie (lub odsklepianie) poczwarek porażonych roztoczami. W swoim programie uznał jednak to ostatnie badanie za mało przydatne. Dodał przy tym, że selekcja na niskie porażenie roztoczami jest przy okazji selekcją na zmniejszenie rabowania, gdyż w czasie rabunków porażenie pszczół roztoczami gwałtownie rośnie. Jeżeli więc rodziny pszczele utrzymują niską liczbę roztoczy, oznacza to, że zarówno same nie rabują, jak i skutecznie stawiają mu opór. Po leczeniu rodziny pszczelej Österlund wymienia w niej matkę na wyhodowaną z linii najdłużej nieleczonych i równocześnie takich, które spełniają inne kryteria hodowli skutecznej ekonomicznie. Obecnie, w jego pasiece znajdują się rodziny pszczele nieleczone od 4 lat, a w ubiegłym roku bez jakiegokolwiek leczenia pozostawała ponad połowa pasieki. Hodowca podkreślił znaczenie równowagi mikrobiologicznej w ulu dla zdrowia pszczół. A ta jest zaburzana nieustannym leczeniem i stale narastającymi dawkami substancji chemicznych podawanych przez pszczelarzy. Zaznaczył też, że istotnymi bodźcami przystosowania organizmów żywych są tzw. czynniki epigenetyczne, a więc czynniki, które warunkują ekspresję genów odpowiedzialnych za przystosowanie do bieżących warunków środowiskowych. Organizmy podobne genetycznie mogą więc posiadać różne cechy zewnętrzne i przejawiać różne zachowania (tzw. fenotyp) w zależności od środowiska, w jakim występują. Wspomniane cechy mogą się pojawiać nawet wówczas, gdy nie dały się zauważyć w poprzednich pokoleniach, a następnie zanikać. Zdaniem Österlunda, stałe i nieustanne kuracje chemiczne niewątpliwie blokują taki rodzaj przystosowania.

Wywiad z Erikiem Osterlundem
Wywiad z Erikiem Osterlundem

Kolejnym i ostatnim już wykładowcą pierwszego dnia był Wolfgang Wimmer – pszczelarz z Austrii, który odstawił środki chemiczne do walki z warrozą i zastąpi je specjalnymi podgrzewaczami. Jak wiadomo, pszczoły czy czerw lepiej tolerują wyższe temperatury niż roztocza. Pomysł Wimmera polega na podgrzewaniu zainfekowanych ramek z czerwiem do temperatury, która powoduje śmierć znajdujących się w nich roztoczy. Aby jednak nie przegrzewać wielu plastrów z czerwiem, Wimmer zdecydował się na zastosowanie w ulach dwuramkowych izolatorów w okresie przygotowania do kuracji. Gdy pozostały czerw w ulu się wygryza, do ramek w izolatorze trafia aż do 80% wszystkich roztoczy z całej rodziny pszczelej. Po odpowiednim ogrzaniu plastry mogą wrócić do gniazda i resztą już zajmują się same pszczoły. Według Wimmera metoda podgrzewania zaburza funkcjonowanie całej rodziny pszczelej w najmniej inwazyjny sposób, a już na pewno nie niszczy tworzącej się równowagi ekosystemów. Metoda ta może być używana jako metoda wspomagająca podczas prowadzenia innego rodzaju selekcji.

Drugi dzień konferencji zaczął się od ciekawego wykładu prowadzonego przez ucznia i współpracownika prof. Jürgena Tautza z Uniwersytetu w Würzburgu – Torbena Schiffera (http://beenature-project.com/). Schiffer opowiedział przede wszystkim o tym, jak stworzyć optymalne warunki dla mikrożycia współistniejącego z pszczołą miodną. Wykład uwzględniał w szczególności wyniki jego badań dotyczących zaleszczotka książkowego (Chelifer cancroides), pajęczaka lubującego się w polowaniach na dręcza pszczelego. Większość uli używanych w nowoczesnej gospodarce pasiecznej nie jest przystosowana do podtrzymywania biologicznych zależności, jakie wykształciły się w naturalnych schronieniach dla pszczół, czyli w dziuplach drzew. W związku z powyższym, Schiffer rozpoczął badania dotyczące życia w ulu od poznania całej fizyki naturalnej dziupli, a w szczególności istniejących tam zależności temperaturowych oraz wilgotności i związanej z tym kondensacji. Ule jednościenne okazują się podatne na zwiększoną wilgoć, co z kolei sprzyja rozwojowi wielu organizmów patogennych. Dodanie dennicy osiatkowanej, zwanej też “higieniczną”, wprawdzie rozwiązuje w większości problem nadmiaru wilgoci, ale powoduje bardzo duże dobowe i roczne wahania temperatur w ulu. Samym pszczołom zdaje się to nie szkodzić (w niektórych aspektach może nawet pomaga), ale niewątpliwie ma wpływ na warunki bytowe szeregu innych organizmów, które potrzebują stabilniejszego środowiska do wykształcenia odpowiednich populacji i zrównoważonych relacji –przykładem takich organizmów są zaleszczotki. Okazuje się więc, że chcąc stworzyć optymalne warunki dla symbiontów pszczół oraz innych organizmów budujących zdrowe zależności ekologiczne, należy modyfikować ule i zapewniać im odpowiednią izolację (zarówno ścian, daszków czy dennic) oraz stosować daszki odpowiednio regulujące wilgoć. Tu za wzór mogą posłużyć choćby rozwiązania stosowane czasem w ulach typu Warre, mające daszki będące niejako korpusami z podłożoną od spodu (acz nad gniazdem) siatką, w których znajduje się różnego rodzaju biologiczny materiał taki jak próchno, trociny, liście czy ściółka leśna. Materiał ten pochłania i oddaje wilgoć w zależności od bieżącej sytuacji, regulując i stabilizując w ten sposób środowisko ulowe.

Schiffer poruszył też zagadnienie propolisu – nie tylko jako środka bakteriostatycznego, ale także regulatora wilgotności w ulu. Stwierdził, że w naturalnej dziupli zajmowanej przez pszczoły, cały “strop” jest dokładnie wypropolisowany, co sprzyja przenikaniu pary wodnej do drzewa, ale nie pozwala skroplonej wodzie wrócić do pszczelego gniazda. Aby stymulować wytworzenie się odpowiedniej populacji zaleszczotków w ulu, Schiffer stosuje specjalne dennice z wkładkami, w których pajęczaki mogą tworzyć siedliska, a na łowy wyruszać do pszczelego gniazda, systematycznie ograniczając populację roztoczy. Być może same zaleszczotki nie rozwiążą problemu warrozy, ale stworzone metodą Schiffera dobre warunki w całym ulu sprawią, że dobrze poczują się w nim i inne przyjazne pszczołom organizmy, a to poprawi kondycję samych pszczół. Na pewno ani ule styropianowe, ani nawet gładkie i szlifowane drewniane nie spełniają warunków, o jakich mówił Schiffer. W jego ocenie najlepsze, bo najbardziej zbliżone do naturalnych warunki pszczelego siedliska są ule stojaki. Leżaki o niskiej ramce, jak np. popularny w środowisku pszczelarzy naturalnych kenijski ul snozowy (tzw. TBH) pozostawiają wiele do życzenia.

Kolejnym prelegentem był Andre Wermelinger ze szwajcarskiego stowarzyszenia “Free the bees”, co można tłumaczyć jako “Uwolnić pszczoły” (www.freethebees.ch), a więc, jak się zdaje, siostrzanego zrzeszenia do naszych „Wolnych Pszczół”, choć nieco starszego. Wermelinger opowiedział o oddolnych inicjatywach, jakie podejmowane są w Szwajcarii w celu przekonania pszczelarzy do podejmowania metod pszczelarstwa przyjaznego pszczołom, a także o propagowaniu przez jego zrzeszenie potrzeby powrotu pszczół do natury. Działania stowarzyszenia obejmują promocję długofalowego celu, jakim jest prowadzenie pasiek niewymagających wspomagania przy użyciu substancji chemicznych. Stowarzyszenie “Free the bees” organizuje także warsztaty z budowania kłód bartnych i szkolenia dotyczące bioróżnorodności oraz szeroko rozumianego pszczelarstwa naturalnego. Wermelinger podkreślił wagę bogatych i różnorodnych pastwisk pszczelich i konieczność dostosowania liczby bytujących na nich rodzin pszczelich do ich obfitości.

Po wykładzie Wermelingera na podium ponownie pojawiła się Heidi Herrmann. Przypomniała słuchaczom o tym, jak dawniej patrzono na rodzinę pszczelą – jako na jednolitą, acz złożoną istotę. Opowiedziała również o realizowanych przez swoją organizację zadaniach polegających przede wszystkim na edukacji o roli pszczół w ekosystemie i metodach prowadzenia pszczelarstwa przyjaznego pszczołom. Jako jedno z głównych zadań swojej organizacji podała naukowe dokumentowanie zasadności podejmowania naturalnych metod w pszczelarstwie. Zaznaczyła, że pszczoła wcale nie potrzebuje pszczelarza, aby dobrze funkcjonować w naturze. To raczej my, ludzie, potrzebujemy pszczół. Powinniśmy więc zwracać uwagę na to, jak dbać o środowisko, aby pszczoły dobrze się w nim czuły – przede wszystkim tworzyć jak najwięcej niedoglądanych siedlisk oraz bazy pożytkowe poprzez uprawy i nasadzenia roślin miododajnych. Herrmann podkreśliła, że w naszych działaniach powinniśmy być bardziej jak pszczoły niż jak ludzie. Powinniśmy się nauczyć współpracować tak jak one i podobnie jak one rozwiązywać nasze konflikty w drodze zgodnej dyskusji – jak to opisywał choćby prof. Thomas Seeley w książce “Honey bee democracy” (tłum. “Demokracja pszczoły miodnej”). W dalszej części wykładu Herrmann przedstawiła szereg bohaterów historii pszczelarstwa – w tym również tej nieodległej – którzy przyczynili się do kształtowania odpowiedniej wizji pszczoły jako nieodzownego elementu ekosystemu, a nie tylko producenta miodu.

Po wystąpieniu Heidi Hermann nastąpiła odmienna w treści, lecz podobna w wymowie prezentacja Ralfa Rössnera. Rössner również zaprezentował podobne spojrzenie na złożoność pszczelej rodziny, mówiąc o niszczeniu zdrowego superorganizmu poprzez stosowane metod pszczelarstwa intensywnego. Podkreślił, że pszczoły są zdecydowanie zdrowsze, gdy pozwala się im na funkcjonowanie zgodne z ich naturalnym cyklem życiowym – na przykład w niewielkich ulach wspierających gospodarkę rojową. Jako przykład podał gospodarkę w oblepianych gliną kószkach, z którymi zetknął się zresztą w Karpatach na terenie Polski.

Następnym prelegentem był nasz polski kolega Piotr Piłasiewicz z „Bractwa Bartnego” (www.bartnictwo.com). Opowiedział o programie ochrony rodzimych linii pszczół (Apis mellifera mellifera oraz Apis mellifera carnica linia Dobra), ze szczególnym uwzględnieniem pszczoły linii Augustowskiej, jako bliskiej jego sercu. Piłasiewicz mieszka bowiem w rejonie Puszczy Augustowskiej i w zasadzie na co dzień “współpracuje” z tamtejszą pszczołą. W swoim wykładzie opisał słuchaczom na czym polega gospodarka w poszczególnych strefach ochronnych (tj. centralnej, ochronnej/izolacyjnej i buforowej) w Puszczy Augustowskiej i jaki jest potencjał zachowania genów miejscowej pszczoły dla przyszłych pokoleń – pszczoły najlepiej przystosowanej do leśnego środowiska północno-wschodniej Polski. Opowiedział również o swojej bartniczej pasji, podkreślając jej istotną rolę we wspomaganiu programów ochronnych pszczół, takich jak w rejonie Augustowa.

Konferencję zakończyła moja prezentacja działalności Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (www.wolnepszczoly.org). Wystąpienie dotyczyło w szczególności projektu selekcyjnego, pomysłu naszego stowarzyszeniowego kolegi Marcina Zarka, opracowanego z myślą o małych pasiekach hobbystycznych. Muszę, być może trochę nieskromnie, przyznać, że projekt ten spotkał się z bardzo wielkim zainteresowaniem zarówno ze strony organizatorów konferencji i innych prelegentów, jak i słuchaczy. Chwalono przede wszystkim pomysłowość i prostotę naszego rozwiązania, a już nazajutrz po konferencji zaczęły do nas spływać informacje o rozpoczęciu prac nad wdrożeniem podobnych projektów w Austrii i Niemczech, być może również w Szwajcarii. Kilku prelegentów zaproponowało propagowanie naszego projektu podczas innych pszczelarskich wydarzeń, w których wezmą udział w najbliższym czasie. Dla nas to oczywiście powód do dumy. Cieszy nas, że przykład z Polski – do tego wywodzący się z naszego niewielkiego zrzeszenia – spotkał się z tak dobrym przyjęciem i tak dużym zainteresowaniem. Heidi Herrmann, nawiązując do swojego wcześniejszego wystąpienia oświadczyła, że to właśnie nam, choć dysponujemy skromnymi środkami i niewielkim potencjałem organizacyjnym, udało się rozpocząć współpracę podobną do tej, jaką prezentują pszczoły. Na koniec otrzymałem też zaproszenie do udziału w kolejnym podobnym wydarzeniu, tj. konferencji “Learning from the bees” (tłum: “Ucząc się od pszczół”) współorganizowanej przez Natural Beekeeping Trust i kilka innych organizacji w Europie w dniach 31 sierpnia do 2 września 2018 roku w Doorn w Holandii (https://www.naturalbeekeepingtrust.org/conference).

Wróćmy jednak do naszego projektu selekcyjnego. Kiedy w 2015 roku założyliśmy nasze stowarzyszenie, chcieliśmy przede wszystkim zaprezentować pszczelarzom inny punkt widzenia na pszczoły i pszczelarstwo oraz wspomagać się wzajemnie w selekcji coraz zdrowszych i odporniejszych pszczół. Wiedzieliśmy, że prowadzenie pasiek bez zwalczania warrozy nie jest łatwym zadaniem dla amatorów i mieliśmy świadomość, że są niewielkie szanse na to, by każda z naszych pasiek z osobna miała wystarczająco duży potencjał selekcyjny do pokonania roztoczy. Potrzebowaliśmy więc projektu, który pozwoliłby nam na ciągłość selekcji, dał gwarancję, że nikt z nas nie zostanie bez pszczół, a także wykorzystał każdy dostępny potencjał selekcyjny, a więc również niewielkie pasieki amatorskie składające się z kilku pni. W czasie burzy mózgów, gdy pojawiały się różne pomysły, jak choćby ten, by gromadzić środki na zakup pszczół do selekcji, wspomniany już Marcin Zarek zaproponował, byśmy zagwarantowali sobie wzajemnie, że ten, kto straci pszczoły, otrzyma odkłady od innych ze „wspólnej” nieleczonej puli. Pomysł od razu spodobał się większości, więc dopracowaliśmy szczegóły i rozpoczęliśmy współpracę. Tak powstał projekt, któremu nadaliśmy nazwę amerykańskiej bazy wojskowej, będącej równocześnie federalną rezerwą złota Stanów Zjednoczonych – “Fort Knox”. Uznaliśmy, że nazwa ta idealnie pasuje do rezerwy naszego wspólnego “złota”, jakim są pszczoły selekcjonowane, niepoddawane leczeniu przeciwko warrozie. Nie chcę się wdawać w szczegóły, jednak muszę dodać, że pomimo wielu przeciwności losu, w ostatnich latach projekt dowiódł swojej wartości i dziś możemy się pochwalić ciągłością wspólnej selekcji, mimo iż niektórzy z nas mają niewielkie indywidualne zasoby. “Fort Knox” odpowiedział też na wiele praktycznych problemów, z jakimi borykają się pszczelarze chcący zaprzestać stosowania toksyn w pasiekach. Wymienieni wyżej prelegenci, naukowcy i słynni hodowcy pszczół przekazywali wspaniałą i ciekawą wiedzę o aspektach selekcji pszczół w dużych, zawodowych pasiekach oraz ogrom wiedzy teoretycznej o biologii rodziny pszczelej oraz pszczelarstwie przyjaznym pszczołom. My jednak odpowiedzieliśmy na konkretne i praktyczne pytanie słuchaczy – jak pszczelarz amator może przełożyć tę wiedzę do własnej małej pasieki? Okazuje się, że wystarczy współpraca oparta na zaufaniu. Zainteresowanych szczegółami projektu, zasadami na jakich on funkcjonuje oraz historią współpracy odsyłam na stronę internetową Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (http://wolnepszczoly.org/tag/fortknox/). Na naszym kanale Youtube znajdą się również nagrania części wykładów z konferencji oraz wywiady z wybranymi prelegentami.

Podsumowując, pragnę wyrazić nadzieję, że dzięki takim wydarzeniom jak opisana powyżej konferencja, pszczelarstwo, jakie zdecydowaliśmy się uprawiać zaistnieje wreszcie w świadomości pszczelarzy jako równoprawna praktyka i stanie się przedmiotem zgodnej i merytorycznej dyskusji. Pszczelarstwo niezwalczające warrozy jest możliwe i praktykuje się je na świecie z dużymi sukcesami, choć trzeba przyznać, że w Europie kontynentalnej jest wciąż trudne i wiąże się z dużymi stratami. Skoro jednak nawet w pasiekach, gdzie stosuje się zabiegi przeciwko roztoczom rokrocznie i tak odnotowuje się coraz większe średnie straty, czy nie nadszedł już aby czas na refleksję? Alternatywa jest na wyciągnięcie ręki, a konferencja pokazała bardzo dużą rozpiętość pomysłów i podejść – od bardzo “inżynieryjnej” selekcji Juhani Lundena, poprzez “test Bonda”, czyli pozostawienie pszczół selekcji naturalnej, aż do filozoficznej wizji pszczoły miodnej jako samoświadomego organizmu będącego częścią całego ekosystemu.

Erik Österlund twierdzi, że każdy może podjąć własną selekcję odpornych pszczół – trzeba tylko chcieć. Powtarza przy tym, że cała selekcja wcale nie musi być “perfekcyjna”, wystarczy, aby była “poprawna”, by zaistniał pozytywny długofalowy skutek. Wielu naukowców, w tym również z Polski, twierdzi, że wystarczyłoby już kilkuletnie ograniczenie przewożenia pszczół na wielkie odległości, aby stan ich zdrowia zauważalnie się poprawił. Pomimo tego zamiast rozwijać lokalną i przystosowaną „genetykę”, sprowadzamy matki pszczele z odległych rejonów i nie tylko krzyżujemy naszą „genetykę” z pszczołami gorzej przystosowanymi do miejscowych ekosystemów, ale także sprowadzamy obce patogeny i organizmy inwazyjne. Czyż nie tak Varroa rozpoczęła swoją wędrówkę po Europie? John Kefuss jest zdania, że większość środowiska pszczelarskiego wyznaje tzw. “efekt mañana”, który sprowadza się do zasady: “nie rób dziś tego, co kto inny zrobi za ciebie jutro”. Niech przesłaniem tej konferencji będzie to, że my wszyscy razem i każdy z osobna decydujemy o tym, jak będzie wyglądać pszczelarstwo w przyszłości.

Bartłomiej Maleta

Selekcja na odporne pszczoły w Stevens Bee Company

$
0
0

Streszczenie TL;DR

Stevens profesjonalnie hoduje pszczoły odporne na choroby.  Nie stosuje leków (TF beekeeping). Leczyć czy nie leczyć? Stevens uważa, że amator może próbować pszczelarstwa TF, ale planem minimum jest zdobycie odpornego pogłowia, umiejętność hodowli matek, rozpoznanie chorób, bezwzględna wymiana matek, a przede wszystkim nie pozostawianie pszczół bez opieki, ze względu na rozprzestrzenianie chorób. Dzięki sztucznemu unasiennianiu utrzymuje wypracowaną wcześniej odporność linii, którą planuje dalej szlifować.

Od tłumacza:
Artykuły te są kompilacją tekstów właściciela firmy pszczelarskiej w USA z Missouri zajmującej się głównie hodowlą i sprzedażą matek pszczelich oraz także produkcją miodu. Oryginalne teksty pochodzą z firmowej strony i sklepu internetowego https://www.stevensbeeco.com, a choć dedykowane są raczej pszczelarzom amerykańskim, to i w polskich warunkach, moim zdaniem, możemy z nich wyciągnąć cenne wskazówki, co do prób związanych z tzw. pszczelarstwem bez leczenia. Choć to oczywiste, na wszelki wypadek napiszę, że wszelkie sugestie autora, drogi czytelniku, stosujesz na swojej pasiece, na własną odpowiedzialność.

Stevens Bee Company: o nas

Naszym głównym celem jest selekcja i hodowla pszczół miodnych odpornych na choroby i roztocza. Aby to osiągnąć nie stosujemy żadnych środków leczniczych. Naszym zdaniem to najlepsza metoda, aby przetestować kandydatów do hodowli. Poza odpornością na choroby i roztocza selekcjonujemy na miodność. Słabsze rodziny wymagające jesienią karmienia nie przechodzą do dalszego etapu hodowli. Lubimy także, kiedy nasze pszczoły są łagodne, aby zarówno dla początkujących pszczelarzy oraz tych bardziej doświadczonych, praca przy pszczołach była przyjemnością. Oferujemy również nieprzetworzony miód, który w wyniku unikania stosowania zabiegów leczniczych na naszych pasiekach, jest z pewnością wolny od zanieczyszczeń po środkach roztoczobójczych i antybiotykach.

Leczyć czy nie leczyć: oto jest pytanie

Zagadnienie to jest bardzo kontrowersyjne w środowisku pszczelarzy i wywołało już niezliczone polemiki. Dlaczego więc nie pokusić się o napisanie kilku własnych przemyśleń na ten temat? Krótkie studia stron pszczelarskich na Facebooku pokażą nieco argumentów w związku z tym problemem. „Powielasz pszczoły, które nie mają odporności na roztocza!”, twierdzi zwolennik pszczelarstwa bez leczenia (treatment free beekeeping). „Produkujesz bomby roztoczowe!” ripostuje zwolennik usuwania roztoczy. Kto więc ma rację? A może obydwie strony? Po wysłuchaniu wspaniałych debat na ten temat i przemyśleniu sprawy, doszedłem do wniosku, że jest to po prostu walka między rozwiązaniami krótkoterminowymi, a rozwiązaniami długoterminowymi. Poza tym, tak jak każde pszczelarskie zagadnienie, pełne jest wielu zmiennych, które komplikują problem.

Naturalna selekcja jest bardzo potężnym mechanizmem filtrującym, który funkcjonuje tak długo, jak długo trwa życie na naszej niebieskiej planecie. To jest główny powód, dla którego ludzie decydują się nie leczyć pszczół, obok tego, że nie podoba im się dodawanie substancji chemicznych do ula. Tom Glenn z Glenn Apiaries uświadomił sobie kiedyś, co robi, kiedy wycinał kawałek plastra do zjedzenia bezpośrednio z ula, a jego dłuto natrafiło na pasek Apistanu. Glenn był pionierem w produkcji hodowlanej wydajnych matek pszczelich odpornych na roztocza. Używałem jego pogłowia w mojej praktyce przez wiele lat i byłem pod wielkim wrażeniem. Niestosowanie środków roztoczobójczych szybko ujawnia, co ma potencjalną odporność, a co jej nie ma. Dlatego postanowiłem nie leczyć, gdyż moim jedynym celem jest hodowla produktywnych pszczół odpornych na choroby i szkodniki. To był najtrudniejszy, ale i najbardziej skuteczny test. Ta metoda jest długoterminowym rozwiązaniem na potrzeby hodowli lepszych pszczół, które w porównaniu do wielu innych nie wymagają rozpieszczania. Oczywiście, nie obejdzie się bez kompromisów i ryzyka.

Chociaż uważam, że naturalna selekcja stanowi skuteczne narzędzie hodowli na cechy odporności, nie polecałbym nieleczenia jako generalnego sposobu na pszczelarstwo dla hobbystów unikających manipulowania pszczołami (hands off beekeeping). Chowanie głowy w piasek i ignorowanie potencjalnych problemów, nie jest dobrym rozwiązaniem. Choroby i roztocza są prawdziwym zagrożeniem i mogą zostać rozprzestrzenione na sąsiednie rodziny poprzez rabowanie. Szczególnie podczas braku wziątku z pożytku pszczoły mają tendencję do rabowania słabszych rodzin, co niewątpliwie może powodować roznoszenie chorób i roztoczy. Nie twierdzę, że nie da się tego zrobić z poziomu hobbystów, ale trzeba dysponować gotowym źródłem odpornego pogłowia, aby wymienić matkę w problematycznych ulach, lub narobić nukleusów (małych odkładów), aby zredukować straty. To jest plan minimum. Wszystko poniżej sprawi, że napotkasz problemy w zrównoważonym rozwoju pasieki i potencjalnie wygenerujesz problemy dla sąsiadujących uli.

Jeśli chcesz jednak spróbować pszczelarstwa wolnego od leczenia, poleciłbym Ci kilka rzeczy, aby zachować równowagę. Przede wszystkim, stań się biegłym w hodowli matek. Dotyczy to zresztą zarówno pasiek leczonych i nieleczonych. Jest to cenna umiejętność, która otwiera wiele drzwi w pszczelarstwie. Po drugie, zdobądź pogłowie przeselekcjonowane na zestaw cech związanych z odpornością na choroby i roztocza. Selekcjonowanie na bazie rójek i zwykłego komercyjnego pogłowia to twardy orzech do zgryzienia, w procesie którego stracisz wiele pszczół. Wybierz coś ze sprawdzonymi cechami odporności takimi jak: VSH, higieniczność lub grooming, aby dodać je do Twojej puli genów. Po trzecie, nie cackaj się ze słabymi lub chorymi rodzinami. Wymieniaj w nich matki jak najszybciej. Jeśli będziesz produkował dobre jakościowo matki z odpornego pogłowia, będziesz się mniej wahał nad wymianą matek pozbawionych odpowiedniego poziomu odporności i wymianą słabej genetyki w rodzinach. Skupienie się na tych trzech zagadnieniach ogromnie poprawiło moją gospodarkę i może również poprawić Twoją.

Odporne pszczoły?

Co ludzie rozumieją pod terminem odporne pszczoły? Termin ten może dotyczyć kilku cech behawioralnych lub genetycznych, które pozwalają rodzinie na dalsze funkcjonowanie i przetrwanie, nawet jeśli nie zostaną uwolnione od chorób i szkodników poprzez różne zabiegi lecznicze. Najbardziej skutecznymi cechami, jakie widziałem są: VSH (varroa sensitive hygiene) i odporność na choroby wirusowe sprzężone z roztoczami. VSH to zestaw cech, które pozwalają pszczołom wykrywać roztocza w fazie reprodukcji w czerwiu krytym, oraz otwierać i usuwać takie zakażone poczwarki. Przerywa to cykl reprodukcji roztoczy bez interwencji chemicznej. Zwrócono uwagę, że pszczoły zostawiają roztocza w wieku nieprodukcyjnym w spokoju, a skupiają się na tych, co wychowują swoje młode. Odkrycie to było wcześniej nazywane SMR (supressed mite reproduction) ze względu na osłabienie poziomu populacji roztoczy w ulu przez zwalczanie reprodukcji roztoczy. Termin ten został zmieniony na VSH po tym, jak odkryto, że jest to wariant higienicznego instynktu pszczół. Pszczoły VSH są niezwykle higieniczne, co daje im także silną odporność na grzybicę otorbielakową i zgnilca amerykańskiego. Jestem wielkim fanem cech VSH. Wdrażałem je do swojego inwentarza od wielu lat, z pozytywnymi wynikami.

Często pomijanym mechanizmem ogólnej odporności jest odporność na wirusy. Widziałem wiele rodzin, które miały dość wysoki poziom roztoczy, ale nigdy nie było u nich widać zdeformowanych skrzydeł i innych oczywistych oznak zakażenia wirusowego. Odporność wirusowa dała się wyraźnie zauważyć, skoro przetrwały zimę, wytwarzały nadwyżki miodu i żyły dalej pomimo wysokiego poziomu porażenia. Jeśli skrzyżować pszczoły VSH z wysoce odpornymi na wirusy sprzężone z roztoczami, otrzymasz generalnie dość odporną pszczołę. Inny znany mechanizm odpornościowy to allogrooming lub autogrooming. Ta cecha powoduje, że pszczoły fizycznie usuwają foretyczne osobniki pasożyta, gryząc je i uszkadzając im nogi, czy zewnętrzny pancerz. To całkiem fajna cecha. W ciągu ostatnich kilku lat wdrożyłem znane linie Purdue Mite1 o cechach groomingowych za pomocą sprowadzonych matek nieunasiennionych, które następnie inseminowałem nasieniem trutni VSH. Mam nadzieję, że w gniazdach pojawią się obie cechy. Oczekuję korzystnego ich połączenia. Roztocza będą nie tylko zwalczane podczas próby rozmnażania w czerwiu krytym, ale także w fazie foretycznej, przyczepione do dorosłych pszczół. Czas pokaże, czy to się opłaciło, ale podejrzewam, że tak się stanie.

Czy matki naturalnie unasiennione zachowają cechy odporności na choroby i roztocza?

Jeśli obie linie rodzicielskie wykazały odporność na choroby i roztocza, to nawet po naturalnym unasiennianiu można oczekiwać, że ich potomstwo, także wykaże zestaw podobnych cech. Przez lata nabywaliśmy matki VSH od innych. Wszystkie one, w stanie larwy, były przekładane przez innych hodowców, a większość wykazywała wysoki stopień odporności na roztocza. Przestaliśmy w końcu kupować materiał z zewnątrz i pracujemy nad własnymi celami. Wzmacnia to naszą różnorodność i daje nam znacznie lepiej dostosowane lokalnie pszczoły. Minusem jest większa zmienność cech VSH, co oznacza zmniejszenie częstotliwości występowania tego konkretnego genu (allelu? przyp. tłum.). Do puli genów dodaliśmy także cechy allogroomingu za pomocą kilku linii Purdue Mite.

Zmierzam do tego, że jakaś jedna cecha odporności na dręcza pszczelego jest super, ale co jeśli z powodzeniem połączyłeś wiele cech na jednym plastrze z czerwiem? Pracujemy właśnie nad zintegrowaniem hodowli ze sztuczną inseminacją wykorzystywaną w modelu hodowli zamkniętej populacji, gdzie wyeliminujemy naturalne unasiennianie utrzymując różnorodność, aby zachować nasz wypracowany wzór odporności na plastrze z czerwiem. Spodziewam się, że im więcej pokoleń wyprodukujemy, tym zobaczymy coraz większą spójność w odniesieniu do odporności na roztocza, ponieważ ich liczba będzie podstawowym kryterium selekcji dla kandydatów do tej hodowli.

Cory Stevens 2017-2018
Skompilował i przetłumaczył za zgodą autora: Jakub Jaroński 2019
Artykuł został także opublikowany w listopadowym numerze miesięcznika Pszczelarstwo (11/2019).
Zdjęcia: archiwum Stevens Bee Company.

1. Artykuł na temat programu hodowlanego Uniwersytetu Purdue: https://extension.entm.purdue.edu/beehive/our-breeding-program

Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy

$
0
0

Z ogromną satysfakcją oddajemy w Państwa ręce pierwszy numer „Wolnopszczelarstwa”, bezpłatnego biuletynu Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego Wolne Pszczoły.

Wydając pismo chcieliśmy uporządkować wybrane artykuły z naszej strony internetowej w trochę innej postaci, a przede wszystkim docenić wartość słowa pisanego w formie tradycyjnej, a zarazem poszerzyć grono odbiorców, którzy nie dotarli do tekstów ukazujących się w formie elektronicznej, w zasobach internetowych Stowarzyszenia. Dlatego biuletyn ukazał się też w limitowanej wersji papierowej.

Na treść pierwszego numeru składa się krótki opis historii i działalności „Wolnych Pszczół”, a także wybór artykułów, które dotychczas ukazały się na naszej stronie internetowej. Dominują tłumaczenia anglojęzycznych tekstów autorstwa pszczelarzy praktyków, którzy od wielu lat prowadzą swoje pasieki nie stosując żadnych „leków” ani substancji chemicznych służących do zwalczania pszczelich chorób i pasożytów. Nie widzimy powodu, dla którego nie moglibyśmy się posiłkować wiedzą i doświadczeniem starszych stażem kolegów zza granicy, w tym z drugiego brzegu Wielkiej Wody. Na tłumaczenia składają się zatem artykuły wykładowcy i hodowcy matek pszczelich – Michaela Busha; wybitnego pszczelarza zawodowego – Kirka Webstera; oraz artysty, muzyka, pisarza, a wreszcie pszczelarza hobbysty – Charlesa Martina Simona. Nasze polskie podwórko dopiero raczkuje w takich formach uprawiania pszczelarstwa, gromadzimy doświadczenia i wiedzę. Jesteśmy jednak przekonani, że w kolejnych numerach Biuletynu znajdzie się więcej tekstów rodzimego pochodzenia.

Zapraszamy też do lektury wywiadu z jednym z największych polskich autorytetów z dziedziny pszczelnictwa, profesorem Jerzym Woyke, który zdecydował się na rozmowę z nami o pszczołach i pszczelarstwie, w tym również o tych jego aspektach, które interesują nas najbardziej. Za co niniejszym jeszcze raz Profesorowi dziękujemy!

W numerze nie mogło również zabraknąć artykułów autorstwa członków naszego Stowarzyszenia. Znalazł się tu zatem opis „Fortu Knox”, flagowego projektu „Wolnych Pszczół”, o którym pisze bloger i propagator pszczelarstwa naturalnego Bartłomiej Maleta oraz tekst Krzysztofa Smirnowa o łapaniu rojów.

Na koniec chcemy wyjaśnić, że nasz Biuletyn zamierzamy wydawać jako aperiodyk, a więc będzie się on ukazywał w nieregularnych odstępach czasowych. Mamy jednak nadzieję, że kolejny numer ukaże się niebawem.

Serdecznie zapraszamy do lektury

Redakcja

„Wolnopszczelarstwo” w PDF

Post scriptum: Na cele edukacyjne posiadamy dla chętnych ograniczoną ilość nakładu wersji papierowej. Jeżeli ktoś z szanownych czytelników ma ochotę wejść w jego posiadanie, poprosimy aby napisał na adres elektroniczny redakcji wraz opisaniem planu edukacyjnego i celów jakie zamierza w ten sposób realizować.

The post Aperiodyczny biuletyn naszego Stowarzyszenia „Wolnopszczelarstwo”, numer pierwszy first appeared on Wolne Pszczoły.

Wywiad z Leoszem Dworskim: Bez jedu to nejde?

$
0
0

Streszczenie TL;DR

W artykule Leosza Dworskiego “Bez jedu do nejde” jest opisana cała jego metoda selekcji pszczół w kierunku odporności na choroby: warrozę i nosemozę. Aktualnie, poza zabiegami biotechnicznymi, dopuszcza leczenie punktowe kwasem mrówkowym i tymolem. Najbardziej groźna, według niego, to ostatnia faza choroby rodzin pszczelich. Dworski obserwuje rodziny swoją, ponoć najdokładniejszą metodą. Sam się przekonał, że tzw. dzikie pszczoły w barciach nie mają jakiś specjalnych właściwości. Nie wierzy w tzw. bombę roztoczową. Najważniejszy u niego jest test przeżycia.

 

CC-BY fot:  Eva Zahradnická
CC-BY fot: Eva Zahradnická

Pszczelarz Leosz Dworski (Leos Dvorsky) urodził się w 1954 r. Mieszka w Mladá Boleslav w Republice Czeskiej. Zajmuje się, hodowlą pszczół na cechy związane z ich odpornością na choroby. W 2012 r. założył organizację Sance Pro Vcely (Szansa dla pszczół), która zrzesza czeskich pszczelarzy. Jej celem jest stopniowa selekcja pszczół w kierunku większej odporności na choroby i inne aktualne zagrożenia. Zapraszam do wywiadu z Panem Dworskim oraz do spróbowania przeczytania tekstów jego autorstwa po czesku, na temat swoich eksperymentów i wniosków, których wiele opublikował na swojej stronie internetowej: http://dvorsky.leos.sweb.cz

Jakub Jaroński: Od kiedy zajmuje się Pan pszczelarstwem?

Leosz Dworski: Od 1964 roku.

Jakie są współcześnie największe zagrożenia dla rodzin pszczelich?

Stres, niedobór pokarmu, słaba odporność immunologiczna, Nosema cerenae, warroza, choroby wirusowe.

Od kiedy i dlaczego nie używa Pan regularnie tzw. „syntetycznych akarycydów” w gospodarce pasiecznej?

W 30% od 2003 roku, w 50% od 2004 roku, w 100% od r.2005 roku. Dlatego, że uniemożliwiają obiektywną ocenę rodzin pszczelich i ich selekcję.

Proszę powiedzieć jaka jest Pana metoda na dojście do pszczół, które nie potrzebują leczenia?

Dobre pytanie. Prószę przeczytać mój artykuł „Bez jedu to nejde?1. Tam jest wszystko na ten temat. Kto do tego dorósł, to zrozumie. Kto nie, musi jeszcze czytać.

Jak wyłapywał Pan rodziny do leczenia? Czy metoda ta polega na stopniowej minimalizacji użycia kwasu mrówkowego? Jaki duży procent aktualnie u Pana, to rodziny nieleczone? Czy w międzyczasie miał Pan duże straty? Czy Pańską metodą można uniknąć dużych strat?

Mam swoją metodę obserwacji uszkodzonych pszczół, które jest najdokładniejsza. Mój system opiera się na zabiegach leczniczych tylko wtedy, kiedy rodzina sama nie dałaby rady. Mam na myśli tzw. leczenie punktowe, czyli w tej chwili np. 1 rodzinę na 20-30 rodzin itd. Kwas mrówkowy lub tymol to jedyna chemia, która dopuszczam. Pierwszeństwo jednak daję zabiegom biotechnicznym. Oczywiście, że bez strat to się nie uda. Widzę, że Pan myśli o skopiowaniu jakieś metody, ale to jest ciężkie. Musi Pan do wszystkiego dorosnąć i zmienić punkt widzenia. W Pańskich pytaniach wyczuwam podejście komercyjne. Radzę Panu nie próbować tego kierunku.

Co Pan robi z rodzinami, które nie radzą sobie z chorobami?

Uczę się od nich.

Co Pan sądzi o problemie tzw. „bomby roztoczowej”, tudzież reinwazji warrozy?

Nie wierzę. W końcu problem warrozy w postaci „czystej“ jest chyba już rozwiązany, nawet bez chemii. Bardziej problematyczna jest faza końcowa. Czyli to, w co porażenie może
się ostatecznie przekształcić. Nie wierzę już od dawna, że pszczoły muszą paść na warrozę typu A. Nawet czysto teoretycznie, wystarczy do tego prosty rachunek. W naturze w sierpniu już od dawna wszystko jest przygotowane do zimowli i nawet parę tysięcy sztuk warrozy nie może pszczołom zaszkodzić. One tego się w dużym stopniu pozbędą, zaś w części zadziała (sama) natura.

Co Pan sądzi o metodzie tzw. „selekcji naturalnej“, polegającej m.in. na tym, aby nie ingerować w śmierć uli z powodu chorób? Tym samym pozwolić pszczołom przejść wąskie gardło selekcji na pasiekach, na podobnej zasadzie, według zwolenników tej metody, jak w dzikiej przyrodzie.

Nie interesuje mnie to. W naturze to działa inaczej, ale można to przybliżyć. Proszę przeczytać „Bez jedu to nejde?“.

Czy kontroluje Pan poziom porażenia warrozy i nosemy?

Oczywiście. Wszystkie moje rodziny mam trybie eksperymentalnym.

Czy na rodzinach, które nie wymagają leczenia można gospodarować podobnie, jak na tych, które wymagają leczenia? Czy są słabsze od leczonych? Czy dają może mniej miodu?

Oczywiście. Musi Pan wiedzieć, co jest najważniejsze. Rozpoznać problem i warunki, a następnie zdecydować się co zrobić dalej.

Co to jest „medna komora“?

Ponownie odsyłam Pana na moją stronę internetową i przeczytanie o miodnej komorze2. W skrócie chodzi o to, aby zapewnić rodzinie miodu pod dostatkiem przez cały rok, tak aby były zdolne do zazimowania w dowolnym momencie, np. w czerwcu.

Jaka jest różnica dla pszczół pomiędzy miodem i cukrem? Czy warto podkarmiać cukrem, czy lepiej zostawić pszczoły na miodzie? Jaki jest Pański system podkarmiania?

Różnica jest taka jak pomiędzy mięsem wieprzowym, a kwaśnym ogórkiem. Miód to kompletnie innym pokarm. Dłuższy komentarz jest zbędny.

Jakie ma Pan u siebie napszczelenie? Czy duże napszczelenie jest istotnym problemem, aby dojść do pszczół nieleczonych?

Miałem 5-6 pasieczysk i w sumie 100 rodzin. Dzisiaj mam 2 pasieczyska i 30 rodzin.

Czy zapobiega Pan błądzeniu pszczół pomiędzy ulami? Ile uli powinno stać na jednym pasieczysku? Czy różnice pomiędzy rozmieszczeniem dzikich siedlisk w przyrodzie a zagęszczeniem uli na pasieczysku mogą istotnie wpływać na ich przeżywalność i zdrowie? A jeżeli tak, to w jaki sposób trzeba to uwzględnić w gospodarce pasiecznej?

Czasami tak, a czasami nie. W każdym razie rozmieszczenie uli służy mi do badania zalatywania pszczół do innych uli. Prowadzę selekcje na mniejsze zalatywanie.

Co sądzi Pan o dzikich pszczołach i bartnictwie?

Bartnictwo to wielka moda, ale na tych samych zasadach można prowadzić rodzinę pszczelą w ulach nowoczesnych, co sam staram się robić. Dzisiaj dzikie pszczoły są rzadkością. Nie mają zdecydowanie jakiś szczególnych właściwości, o czym sam się przekonałem. Ten urok jest gdzie indziej. Znowu odsyłam pana do mojego artykułu „Bez jadu to nejde“.

Jakim systemem hoduje Pan pszczoły? Czy prowadzi Pan linie mateczne i ojcowskie? Jak wybiera Pan najlepszy materiał do dalszej hodowli?

Nie rozumiem pytania. To oczywiste. Wybieram według wyników testów. Najważniejszy jest test przeżycia.

Na jakich pszczołach Pan gospodaruje? Co sądzi Pan o podgatunku Apis mellifera mellifera i Apis mellifera carnica?

Hoduję pszczołę miejscową, czyli krzyżówki krainki. Każda rasa ma swoje zalety, które zależą od rodzaju selekcji u hodowcy. Nie istnieje cudowna pszczoła. Pszczelarz musi je poznać i działać według tej wiedzy.

Co Pan uważa za najważniejsze dla zdrowia pszczół?

Środowisko i jego zrozumienie u pszczelarza.

Ile miodu udaje się średnio Panu wyprodukować?

Mogę Panu tylko podać wartość minimalną i maksymalną, czyli od 0 do 196 kg. Jeżeli będzie Pan patrzył na pszczelarstwo naturalne, jak na produkcję miodu, to ten kierunek w ogóle nie jest dla Pana.

Czy poza miodem pozyskuje Pan inne produkty pszczele? A jak tak to jakie?

Miód, wosk, propolis.

Na jakim ulu Pan gospodaruje i dlaczego?

2/3 Langstroth. Zawdzięczam to przypadkowi. Pszczoły rozwiązały już dawno kwestie ula i wymiaru ramki. Dla pszczelarza to tylko metoda na wygodę pracy.

Czy rodzaj ula ma znaczenie dla zdrowia pszczół i ich większej przeżywalności?

Wszystko musi się zgrać: środowisko, pszczoły, pszczelarz i metody działania. Wszystko jest ze sobą powiązane. Wybór ula jest tylko narzędziem do odpowiedniej metody działania. Jeżeli będzie Pan prowadził rodzinę pszczelą, tak jak dziś robią to inni, to kwestia ula jest nieistotna. Wszystko robione jest dokładnie odwrotnie w porównaniu do naturalnego biorytmu pszczół.

Rozmawiał: Jakub Jaroński 2018
Tłumaczył: Wacław Sciskala, Jakub Jaroński
Wywiad autoryzowany

Przypisy:

  1. Leosz Dworski, Bez jedu to nejde?, 2015: http://dvorsky.leos.sweb.cz/CLANKY/Bez_jedu_to_nejde4.editace.s.obrazky.pdf
  2. Leosz Dworski, Jeste k medne komore, http://dvorsky.leos.sweb.cz/CLANKY/jeste_k_MK.htm; Leosz Dworski, Medne komora v niskych nastavcich.: http://dvorsky.leos.sweb.cz/Sance_pro_vcely/med_komora_v_NN_2.pdf

The post Wywiad z Leoszem Dworskim: Bez jedu to nejde? first appeared on Wolne Pszczoły.


Viewing all 35 articles
Browse latest View live